30.12.2010
WsteczTrzeba powiedzieć wprost, będąc w Bangkoku i zwiedzając jedynie leżącego Buddę oraz kompleks pałacu królewskiego, widzimy bardzo mały rąbek miasta. Tak samo, jeśli ograniczamy się do wizyty na Khao San, mekce turystów, czy różowej dzielnicy Patpong, choć te wszystkie miejsca trzeba zobaczyć. Trzeba jednak dać koszuli namoknąć potem i zetrzeć porządnie sandały, żeby poczuć prawdziwy klimat Miasta Aniołów.
Oczywiście jednak warto zacząć wędrówkę po mieście od Khao San Road, mitycznej, mistycznej i kultowej ulicy obieżyświatów, turystów i wczasowiczów. Mało jest na świecie miejsc, gdzie w jednym miejscu można usłyszeć tyle różnych języków. Każdy musi tutaj odbyć swoje pierwsze negocjacje z kierowcą tuktuka, otrzymać zaproszenie na ping-pong show, skosztować pad-thai. To miejsce, choć miejscami kiczowate, jest jedyne w swoim rodzaju.
Stąd najpewniej należy się udać w okolice Ko Ratanakosin, obejrzeć imponujący kompleks pałacu królewskiego, szmaragdowego Buddę i Buddę leżącego, przejść się po targu amuletów i zjeść coś dobrego w restauracji nad rzeką.
Pozory mogą jednak mylić. To nie tutaj urzęduje król Tajlandii. Obecne królewskie posiadłości królewskie mieszczą się w dzielnicach Thewet i Dusit. Trzeba przyznać, że to dość nudne okolice, zaprojektowane na wzór europejski, czyste, bez ulicznych stoisk i wszystkiego tego, co czyni Bangkok urokliwym.
Dla większej egzotyki polecam Chinatown, moją ulubioną dzielnicę w Bangkoku. Zwiedzać Chinatown należy koniecznie na piechotę i koniecznie bez mapy. Najlepiej zapuścić się w gąszcz uliczek, mniejszych i większych, by poznać ten imponujący mikroświat. Nie trudno trafić na sklepy oferujące płetwy rekina czy gniazda ptaków. W Chinatown jest też wiele „tematycznych” dzielnic handlowych. Na jednej ulicy sprzedaje się tylko elektronikę, na innej tylko złoto. Jest też przyjemny zakątek z samymi kwiatami. Kiedy już się zgubimy bez powrotu, zawsze można przekąsić tanie chińskie danie na ulicznym straganie i zatrzymać powrotne taxi.
Dla zakupów lepiej jednak odwiedzić okolice Siam Square. W klimatyzowanych galeriach handlowych można dostać wszystko. Oczywiście też są centra handlowe tematyczne, jak choćby Pantip Plaza z wszelkiego rodzaju elektroniką oraz dziesiątkami stoisk z pirackim oprogramowaniem i filmami. Jest w czym przebierać. Żeby zobaczyć naprawdę duży targ, trzeba wybrać się na Chatuchak Weekend Market z ponad 15 ty. stoisk.
Targ też jest w dzień na ulicy Patpong. Wieczorem sprzedawcy się zwijają, pojawiają się zgrabne i powabne panie, panowie szukający uciech w ich objęciach oraz rzesze turystów chcący zobaczyć cały ten show.
Ja jednak wolę przenieść się do nieco bardziej wysublimowanych miejsc. W położonym nad samą rzeką Oriental Hotel, w tzw. „Skrzydle Autorów” można wypić dobrą kawę, choć nie tanią. Wszak Oriental Hotel to najstarszy hotel w Bangkoku, sam Józef Konrad-Korzeniowski sączył tu kawę wymyślając kolejne przygody Lorda Jima. Krótki spacer w okolicach hotelu pozwala też odczuć klimaty kolonialne.
Cały czas jednak jesteśmy z jednej strony rzeki. Warto zapuścić się i na drugą stronę. W dzielnicy Thonburi można zwiedzić imponującą flotyllę królewskich barek. Zapuszczając się dalej w sieć ulic i uliczek po tej stronie rzeki, szanse, że napotkani ludzie będą mówić po angielsku spadają bardzo szybko do zera.
To oczywiście nie wszystko. Bangkok to znacznie więcej. Przedstawiłem pobieżny skrót, który wymaga rozwinięcia.
Na razie można wrócić na ulicę Khao San, przysiąść wieczorem na krzesełku i zamówić kubełek z jakąś wybuchową mieszanką. Pogadać z innymi turystami czy też Tajami (lub Tajkami). Trzeba tylko zachować przytomność umysłu na tyle, żeby kiedy wracając weźmie nas pod rękę urocza Tajka proponując masaż lub „bumbum”, grzecznie odmówić. W końcu w takich warunkach i tak nie poznamy, czy to faktycznie kobieta, czy też mamy do czynienia z lady-boyem.
Ot taki to Bangkok o wielu obliczach, nigdy nie wiadomo, co nas spotka…...
Jożin