29 sierpnia 2011
Rano ekipa pontonowa wypływa na połów zakończony wyciągnięciem dużej ilości dorszy i czerniaków. Oczywiście dałoby się złowić znacznie więcej ryb, ale nie było takiej potrzeby. Na obiad wystarczy. Franek szybko skrobie ryby i jesteśmy gotowi, by wyruszyć dalej. Zostawiamy za sobą na wpół dopalone ognisko z ogromnych drewnianych bali.
Opuszczamy wyspę, ponownie przejeżdżając przez imponujący podmorski tunel. Po drodze wiele stad reniferów.
Kierujemy się w stronę granicy z Rosją miejscowości Kirkenes. Zaczyna się robić dość płasko, nisko, pagórkowato. Wszędzie rosną te niewielkie pożółkłe karłowate brzozy. Nieco wyżej zaś dominuje surowa tundra, pozbawiona jakichkolwiek drzew.
Jedziemy dalej wzdłuż rzeki Tana, która wije się po prawej stronie drogi. Szukając miejsca na południowy posiłek wjeżdżamy na wielką płachtę piasku. Wjechać łatwo, gorzej z wyjazdem, ale Land Rover daje sobie wyśmienicie radę.
W międzyczasie zaczyna podać i pojawia się tęcza. Miejsce na postój znajdujemy nieco dalej, koło niewielkiej opuszczonej chatki. Na obiad świeże smażone ryby, prawdziwy przysmak, a że jest ich dużo, to objadamy się niemiłosiernie.
Ruszamy dalej, cały czas wzdłuż tej rzeki. Udaje się znaleźć świetne miejsce na obóz, znowu koło opuszczonej chatki, nieco nad drogą.
Korzystając z tego, że jest długo jasno, przeciskam się przez brzozowy las i wchodzę na najbliższą górę. Las szybko się kończy i zaczynają się skały. Do góry są dwie stacje przekaźnikowe i piękny widok na surową bezkresną tundrę.
Schodzę na dół, kiedy jest już ciemno. Siedzimy przy ognisku i gitarze, obserwując z rzadka przejeżdżające ciężarówki.
Jutro już na pewno dotrzemy do Rosji. Czujemy dość duże podekscytowanie. To będzie coś nowego, całkiem innego niż Norwegia. Zastanawiamy się, jak to będzie i opracowujemy strategie radzenia sobie z rosyjskimi celnikami. Czy będę skuteczne, okaże się wkrótce...