22 lipca 2013
Tego dnia wyruszamy do Austrii w celu wejścia na górę Hohe Munde (2662 m n.p.m.). Nazwa zanczy dosłownie "wysokie usta", gdyż dwa wierzchołki tej góry widziane z odpowiedniego miejsca tworzą jakby zarys krawędzi ust. Przynajmniej tak mówia, bo mi trudno to było dostrzec.
Niestety nie ma żadnych autobusów wcześnie rano, więc szlak zaczynamy dopiero ok. 10:20.
Najpierw dochodzimy do pięknie położonego schroniska. Tutaj dziwią się trochę, że chcemy wchodzić na tę wysoką górę mimo późnej dość pory, gdyż jest już ok. 12.
Wejście jest dość monotonne. Cały czas wspinanie się pod górkę krętą ścieżką. Cały czas przekonanie, że oto zbliżamy się do szczytu, by w końcu stwierdzić, że za tym, co wydawało się szczytem, kryje się kolejny szczyt. Stopniowo jednak wspinamy się coraz wyżej. Kończy się las, potem kończy się kosodrzewina. Na górze trwają jakieś prace - prawdopodobnie wytyczanie nowej ścieżki, choć nie wiadomo do końca. W ruchu są młoty pneumatyczne i inne ciężkie narzędzia.
Na szczyt wchodzimy po paru godzinach. Jest to jednak niższy wierzchołek. Stajemy przed dylematem, czy iść na wyższy i ewentualnie zejść przez grań Niedere Munde, pozbawiając się szans na autobus powrotny, czy jednak zawrócić. Mając tak blisko szczyt, idziemy dalej.
Na przełęczy między wierzchołkami Ostgipfel i Westgipfel zalegają płaty śniegu. Wejście wygląda dość groźnie, ale nie jest trudne. Na górze spotykamy dwóch Niemców, którzy spoglądając pogardliwie na buty mojego kompana (fakt, nie są to buty typowo górskie), mówią że zejście przez Niedere Munde wymaga większej wspinaczki. Rezygnujemy z dalszej drogi. Zresztą w ten sposób oddalilibyśmy się za bardzo od domu.
Z góry roztacza się piękny widok na dolinę Leutasch oraz na Zugspitze - najwyższy szczyt Niemiec. Słychać świst szybowca, który krąży po niebie - raz pod nami raz nad.
Czas wracać. Spotykamy po drodze Niemca, który zgubił aparat, ale na szczęście ktoś go zaniósł do schroniska i go odzyskał.
Po zejściu ze szczytu (wejście i zejście zajęło nam 8 godzin), kierujemy się w stronę Mittenwaldu. Przed nami 20 km drogi. Słońce nas zdrowo przypiekło.
Ja spaliłem sobie szczególnie łydki.
Teraz jednak niebo się chmurzy i wygląda na to, że nadciąga burza.
W wiosce Weidach zachodzimy na kawę. Zagaduje nas niemieckie małżeństwo z Frankfurtu. W międzyczasie wypytujemy barmankę jak można się dostać do Mittenwaldu. Taksówki są niestety trochę drogie - traktują to jako podróż międzynarodową.
Postanawiamy iść pieszo i złapać stopa. Zatrzymuje się dość szybko chyba drugi samochod. Ficino zaczyna pytać a tu nagle okazuje się, że to poznany 10 minut temu Niemiec. Poczciwy, zlitował się nad nami i postanowił nas podwieźć. Ponieważ jednak ma mało paliwa, zawozi nas tylko na granicę.
Stamtąd, w deszczu dochodzimy do Mittenwaldu, tym razem w miarę szybko, bo ok. 22.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus