15.2.2009
Budzę się o 5 rano. Śniadanie - mleko w proszku, płatki, kakao. O 5:30 wychodzę. Nie widać gwiazd, w nocy padało. Mimo to idę zobaczyć Wieże o wschodzie słońca.
Jest ciemno. Mam latarkę czołową. Na drzewach i kamieniach są światełka odblaskowe. Przede mną i za mną sznur światełek. To latarki. Inni też chcą zobaczyć to samo.
Dochodzę na niewielką grań ok. 6:30. Tylko chmury. Trochę pomyliłem drogę. Punkt widokowy jest niżej, ale to dobrze. Jestem sam. Zaczyna padać śnieg. Czekam do 8 i zziębnięty schodzę na dół.
Nie udało się, ale czasem lepiej marzyć niż dotknąć. Tą myślą dzielę się z turystami, którzy jeszcze zmierzają ku górze.
Zaszywam się w śpiwór i śpię do 15. Na zewnątrz deszcz. Inni zwijają namioty i odchodzą.
O 16 wychodzę do Campamento Japonés - obozowiska alpinistów. Spotykam dwójkę chilijskich alpinistów. Wspinają się na Wieże. Mówią, że mają dwa lata doświadczenia. Czekają na okienko pogodowe, żeby wyjść w góry.
Wracam do namiotu ok. 19. Wcześnie kładę się spać. Pogoda cały czas ponura.