5.4.2009
Wstaję o 6. Zjadam śniadanie i ruszam do miasta. Zatrzymuje mnie niesamowity widok rozświetlających się szczytów w Kordylierze Ansilta.
Daję radę dotrzeć na 9 do lokalnego kościoła. Ludzie przychodzą z gałązkami jakiegoś drzewa (eukaliptus? oliwka?). Poza tym podobnie jak u nas. Na dziękczynienie jest wzruszająca piosenka (Mas alla de mis miedos / Mas alla de mi inseguridad / quiero darte mi respuesta)...
Czuję duże zmęczenie, co zmienia radykalnie moje plany. Żeby dojść do Kordyliery, pomijając konieczność przejścia rzeki, muszę iść co najmniej 20 km przez pustynię, w ogromnym skwarze, bez cienia szansy na jakikolwiek cień. Aż tak twardy nie jestem. Poza tym nie mam tyle czasu.
Postanawiam wracać. Niedaleko (35 km) jest ogromne obserwatorium astronomiczne na 2500 m npn (Barreal jest na 1650 m npm), które oferuje nocne zwiedzanie i obserwację gwiazd, ale nie ma tam transportu. Trzeba tu wrócić kiedyś ze swoim wozem.
O 16 autobus do San Juan. Przedtem idę jeszcze zobaczyć tę rzekę, której nie przekroczę tym razem.
Godzina na słońcu daje mi się we znaki. Czekam na autobus w parku. Przychodzi jakiś facet, podłącza magnetofon do lampy ulicznej, puszcza muzykę. Po chwili zjawia się jego żona z kurczakiem i trójką małych urwisów, którzy zaczynają mnie zaczepiać. Trochę się z nimi bawię. Co za mili ludzie. W końcu dowiaduję się (za późno), że jest most przez rzekę 8 km stąd...
Barreal to tylko 800 mieszkańców. Idylliczna wioska. Pełne bezpieczeństwo.
W autobusie spotykam Irlandczyka. Był tylko 3 godziny w Barreal. Poddał się szybko. Mówi, że w Irlandii nigdy nie doświadczył takiej temperatury. Pracował w rachunkowości i ma nadzieję, że już nigdy nie wróci do tego zajęcia.
Dojeżdżam do San Juan ok. 20.30. W hostelu jestem sam w pokoju. Spędzę tu następne dwa dni.