17.4.2009
Wizyta na poczcie. Próba odebrania listu od Ficina wysłanego na poste restante (jak się potem okazało, list nie doszedł, bo zapomniał napisać, do jakiego kraju wysyła).
Zapomniałem napisać, że w Rosario urodził się Ernesto che Guevara, choć wątpliwej sławy, to chyba najbardziej znany Argentyńczyk (po Maradonie). Poszukuję jego domu, ale bezskutecznie. Zachodzę też na dziedziniec Wydziału Nauk Humanistycznych (królują tam graffiti z Che).
Pokój w hostelu został zdominowany przez Izraelczyków...
Wieczorem postanawiam zbadać życie nocne, z którego słynie Rosario. O godzinie 2 w nocy biorę taksówkę do klubu MDM (8 peso). Wydaje się późno, ale to taki obyczaj. Wcześniej w dyskotekach jest pusto, a na pewno nikt nie tańczy. Wstęp kosztuje 18 pesos. Przed wejściem zagaduje mnie trzech kolesi, których się już potem trzymam. Dwóch informatyków i dziennikarz. Mili ludzie. Twarze uśmiechnięte. Widać, że przed przybyciem do klubu trochę przyjarali. Impreza rozkręca się dopiero przed 3. Dyskoteka jest dość duża. Ładny wystrój. To taki trochę lepszy lokal, dla klasy średniej. Nie ma narkotyków i bandytów. Kulturalni ludzie. Sala w środku i parkiet pod gołym niebem. Chyba dyskoteki są wszędzie podobne. Muzyka też, choć tu dominuje cumbia, jest też trochę merenque. Wszystko to przypomina jakiś tam dawny sobotni wieczór w mieście w Poznaniu.
Kończy się przed 6. Mamy iść do jakiejś meliny na śniadanie, ale gdzieś zgubiłem towarzystwo. Wracam z buta do domu ok. 6:30. Powrót też przynosi wspomnienia z czasów studenckich, zwłaszcza, że po drodze mijam Wydział Prawa :)