24.4.2009
Udało mi się wreszcie dodzwonić do Leandro. W niedzielę idziemy na 15.00 na mecz Argentinos Juniors.
Zwiedzam muzeum miasta w Cabildo (wstęp wolny). Na Plaza de Mayo manifestacja bankierów.
Wieczorem postanawiam odwiedzić Cafe "Krakow". Takie właśnie miejsce odnalazłem w jednym z folderów. Domyślam się, że miejsce może musi mieć jakieś polskie korzenie, a może nawet polskich właścicieli. Może więc dostanę jakąś zniżkę na piwo?
Nie myliłem się. Ok. 19 dochodzę do lokalu przy ulicy Venezuela 474. Nad barem polska flaga, na ścianach zdjęcia Krakowa i mapa polskiego wybrzeża, na półkach polskie wódki, a z menu można wybrać m. in. bigos i pierogi. Spotykam jednego z właścicieli, Tadka. Zostaję ugoszczony najlepszym czarnym piwem. Żałuję jednak trochę, że nie byłem tam wczoraj, bo była jakaś większa impreza z konsulem i innymi dygnitarzami... Później spotykam też drugiego właściciela, Krzyśka.
Około 22 wracam do hostelu. Brazylijczycy kombinują, gdzie by tu wyjść na "fiestę". Nie jest to łatwe. Najpierw z tego względu, że klubów jest ogromna ilość, a po drugie, że jest bardzo dużo dobrych miejsc, ale też bardzo drogich. Ja postanawiam iść najpierw się zdrzemnąć. Jest wszak dopiero 23. Do drugiej można spokojnie pospać. Potem może się gdzieś wyjdzie.
Zabrakło jednak entuzjazmu i spałem do 10 rano...