11.5.2009
Rano zaniosłem rzeczy do prania. Kosztowało to 11 reali i po godzinie wszystko było wyprane i suche.
Parę słów jeszcze o wyspie Ilhia Santa Catarina. Ponad 100 plaż. Dla każdego coś miłego. Środkowa część wyspy jest najlepsza do uprawiania sportów wodnych oraz, ogólnie rzecz biorąc - zabawy. Południe to spokojne rybackie osady i nieskażona natura. Północna część to spokojniejszy ocean, dlatego mówią, że dobra dla rodzin. Wczoraj byłem na południu, więc dziś wybieram się na środkową część.
Jadę autobusem do Lagoa da Conceição. To jezioro. Na wyspie są dwa duże jeziora, jakby komuś znudziła się słona woda. Tam przesiadka i dojeżdżam do Barra da Lagoa. Wcześniej kupiłem kartę autobusową za 3 reale, bo płacąc kartą za przejazd wychodzi 2,10 zamiast 2,70.
Słońce ładnie grzeje. Siadam na plastikowym krzesełku i kupuję sok z marakui (2,50 reala). Potem idę na długi spacer plażą Praia Grande dou Moçambique, która jest najdłuższą plażą na wyspie. Bardzo mało ludzi. Najwięcej surferów. Po drodze kąpię się w oceanie. Woda ciepła. Myślę, że ma ok. 22-24 stopnie.
Plaża jest bardzo długa. Wzgórze, które było w oddali robi się coraz większe, ale bardzo powoli. Mijam miejscowych rybaków, którzy łowią w ten sposób, że wchodzą po pas do wody i zarzucają taką małą sieć.
Słońce zaczyna zachodzić. Przeszedłem na pewno ponad 10 km. Trzeba się zwijać. Ciemno robi się tu obecnie ok. 18. Skręcam na wydmy. Ostatni surferzy biegną jeszcze na plażę (chyba po pracy?) złapać ostatnią falę. Robi się szaro. Zaczynają mnie atakować komary. Droga biegnie wzdłuż oceanu. Skręcam w jakąś ścieżkę i dochodzę na jakąś dużą wydmę, skąd widać światło.
Dochodzę do ciemnej uliczki. Idę w kierunku szosy. Psy, chroniące domków letniskowych, wściekle ujadają. Dobrze, że są za płotami. Pojawia się jednak wkrótce na drodze mały pies. Potem przychodzi większy pies. Zaczynają warczeć. Mówię "Zamknij się Azor!", ale chyba nie rozumie, bo zaczyna bardziej szczerzyć zęby. Trochę zmiękam i wyciągam z plecaka parę plasterków kiełbasy. Pieski zabrały kiełbasę i dały mi spokój.
Ostatecznie osiągam drogę, a w czasie przesiadki siadam koło Peruwiańczyka, który mówi po angielsku i jest bardzo przychylnie nastawiony do Polaków, bo pracował w Londynie. We Florianópolis robi kurs pilotażu, gdyż mimo, że skończył ekonomię, postanowił wykonywać ciekawszy zawód.
Dojeżdżam do hostelu o 20. Ładny to był dzień, a zwłaszcza biorąc pod uwagę nieco przygodowy, niemonotonny powrót z plaży.