15.5.2009
Po nocnych harcach udaje nam się wstać o rozsądnej w miarę godzinie. Dziś pogoda powróciła do normy. Wybieramy się w trójkę na Praia Mole. Kanadyjczyk zmienia hostel. Ja i Hiszpan jedziemy z nim. Daliśmy się namówić na taksówkę, która kosztowała 36 reali, ale ja z Hiszpanem daliśmy po piątaku.
Dojeżdżamy do nowego hostelu Kanadyjczyka. Jest pięknie położony, ma taras z widokiem na lagunę i kosztuje tyle samo, co nasz hostel w centrum. Zastanawiamy się, co robiliśmy tak długo w takim marnym miejscu zamiast leżeć sobie na hamaku właśnie tutaj. Ponadto hostel wypożycza za darmo deski surfingowe. Namawiamy Kanadyjczyka, żeby wziął jedną. Nie wiadomo czemu wybiera taką wielką.
Nasza deska jest chyba największa na plaży. Zastanawiamy, czy czasem nie służy ona do czegoś innego (np. do prasowania). Fale są dziś imponujące, więc nie wiemy, czy rozpoczniemy dziś przygodę z surfingiem. Na początek pytamy doświadczonych surferów, do której nogi przypiąć sznurek. Patrzą na nas z politowaniem. W końcu decyduję się. Biorę deskę i próbuję wypłynąć na morze, ale poddaję się po 2 minutach. To jednak nie jest takie łatwe jak się wydaje. Katalończyk ma więcej determinacji. Wypłynął daleko, wrócił po pół godziny. Zobaczcie sami:
Po tych próbach idziemy na drugą plażę. Spotykamy tam trzech ludzi. Dalej się nie da iść. Gdy wracamy nie ma Kanadyjczyka. Naszych rzeczy pilnuje David, Amerykanin z Chicago, który też się tu jakoś przypadkiem znalazł. Kanadyjczyk poszedł na spotkanie z prawnikiem, bo chce otworzyć hostel gdzieś na wyspie.
Wracamy do hostelu i właściwie chciałem już wyjechać stąd do Erechim, ale nie było biletu, więc siłą rzeczy zostałem do soboty. A w sobotę...