Szkocja, Highlands - Relacje z wędrówki Glasgow - Butt of Lewis

Podróż do Skocji w dniach 19 lipca do 8 sierpnia 2006 roku była moją pierwszą samodzielną wycieczką z plecakiem, namiotem, nocowaniem na dziko. Można powiedzieć, że od tego wszystko się zaczęło. Ta wyprawa miała mieć charakter nieco romantyczny, być może...

Dlatego zacząłem ją od wielkiego wrzosowiska w Rannoch Moor.

Rannoch Moor, Szkocja

Celem było datarcie zasadniczo na piechotę do miejscowości Ullapool, ostatniej dużej miejscowości na północy Szkocji. Po drodze miałem przejść północno-zachodnie Highlands - szkockie góry. Dalej, jeśli by mi starczyło czasu, miałem spróbować dojść do Cape Wrath, najbardziej na północ wysuniętego przylądka Wielkiej Brytanii. Ostatecznie jednak czasu pozostało mi niewiele i postanowiłem przepłynąć promem na Hebrydy Zewnętrzne, na wyspę Lewis. Tam udałem się na inny cypel, Butt of Lewis, piękne miejsce mające wszystkie cechy końca świata.

Po drodze jednak przeszedłem niewielki odcinek West Highland Way, zawitałem do miejscowości Fort William. Stamtąd ruszyłem do Glenfinnan i dalej rozpoczęła się bardzo przygodowa część trasy. Udałem się do miejscowości Inverie, leżącej na półwyspie Knoydart. Są to szkockie dzikie kresy. Do miejscowości Inverie nie prowadzi żadna droga. Można tam się dostać pieszo (2 dni) lub dopłynąć statkiem. Znajduje się tam pub uważany za najbardziej odosobniony w całej Wielkiej Brytanii.

W stronę Knoydart

Dalej podziwiałem piękny masyw Five Sisters of Kintail oraz najbardziej malowniczy zamek w Szkocji Eilean Donan Castle.

Następnie udałem się do miejscowości Plockton, miejscowości słynącej z pięknej przystani jachtowej oraz łagodnego klimatu, gdzie nad skalistymi brzegami rosną palmy.

Dalej była droga na półwysep o dźwięcznej nazwie Applecross oraz do miejscowości Applecross i kolejne przepiękne widoki.

Półwysep Applecross

W końcu dodarłem w jedno z tych miejsc, które najbardziej mnie fascynowały, w okolice fiordu Torridon, obok którego wznoszą się postrzępione, skaliste, ostre i groźne pasma górskie Torridon oraz Liathach (czyta się: li-ak)). Te góry, mimo niewielkiej wysokości wywołują duże emocje.

I dalej tak sobie chodziłem między dolinami, górami o nie do wymówienia celtyckich nazwach, czasem wszedłem na wyższy szczyt. Zwykle chodziłem poza szlakami, bo szlaków w tych górach najczęściej nie ma.

W międzyczasie popsuła się pogoda. I tak za dobrze miałem jak na Szkocję. Końcowy odcinek przed Ullapool wiódł wzdłuż jeziora Loch Maree. Było mokro, ponuro, posępnie i samotnie. Przez trzy dni spotkałem tylko dwóch piechurów. Im dalej na północ, tym jednak coraz bardziej mi się podobało.

W końcu dotarłem do Ullapool. Rozbiłem namiot na wzgórzu nad miastem i postanowiłem następnego dnia wyruszyć promem na wyspę Lewis. W "stolicy" wyspy, miejscowości Stornoway zatrzymałem się na polu biwakowym na obrzeżach miasta. Cieszyłem się bardzo, że mogę skorzystać z prysznica.

Butt of Lewis na samym koniuszku wyspy Lewis to niesamowite miejsce, smagane wiatrem, falami, deszczem, jedyny w swoim rodzaju mały koniec świata. Na pewno to był mój prywatny koniec.

Butt of Lewis

Po ostatniej nocy nad Ullapool wróciłem autobusem do Glasgow. Zrobiłem na piechotę pewnie jakieś 200 km. Teraz wracałem parę godzin.

Pewne było, że wrócę tam kiedyś wrócę. Chcę jeszcze zobaczyć góry na dalekiej północy, aż do Cape Wrath.

A na razie odwiedziłem jeszcze klejnot Hebrydów Wewnętrznych, czyli wyspę Isle of Skye, ale to temat na osobną historię. Tymczasem już wkrótce będę dodawał zapis dzień po dniu z tej wędrówki po szkockich Highlands.

Nocleg nad Ullapool
© Jożin Entertainment 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone.