16 maja 2011
Wstałem po 7. Wychodząc, natrafiłem akurat na kobietę sprzedającą kawę (700 pesos). Potem zajadam dwa chleby z serem i piję sok z marakuji z mlekiem (2000 pesos).
Poszedłem w prawą stronę wzdłuż rzeki. Ciężko tak chodzić, bo drogi są zalane, brzegi rzeki zalane, wszystko jest zalane. Nieraz trzeba przechodzić przez wielkie kałuże z wodą po kostki. Czasami też coś nieprzyjemnie w tej wodzie pachnie.
Chodzę tak po mieście do południa. Wychodzę też na obrzeża i potem aż na główną drogę. Wchodzę do jednego domu kupić coś do picia. Pokazują mi żółwia. Podobno dużo ich tu.
Ludzie chętnie pozują do fotografii. Chyba nie ma tu zbyt dużo turystów. Wszyscy w domach lub przed domami siedzą na bujanych fotelach, z których słynie zresztą Mompox.
Około 14 zjadam rybę przy rzece. Potem dołączam do siedzącego na zewnątrz właściciela restauracji rozegrać partyjkę domina. O dziwo wygyrywam za pierwszym razem. Chyba dali mi fory.
Wracam później do hotelu. Krótka drzemka.
Mompox to miasto, w którym czas się jakby trochę zatrzymał. Kiedyś było ważnym portem na Río Magdalena. Gdy rzeka zmieniła koryto miasto przestało się rozwijać. Było też pierwszym miastem w Kolumbii, które ogłosiło niepodległość od królestwa Nowej Granady. W mieście jest sześć kościołów. Lud bardzo pobożny. Z wielką pompą obchodzi sie tu podobno Wielki Tydzień.
Budzę się o 17 i wychodzę, póki jest jeszce trochę światła. Wychodzę poza miasto. Tam przy głównej drodze zbudowane są domki z blachy i plastikowej folii. Mieszkają tam ludzie, których domy zostały zalane. Podobno ten rok był wyjątkowy zły. Część winy przypisuje się fenomenowi El Nińo, a część to chyba zmiany klimatu.
Wszyscy tu chcą, żeby im robić zdjęcia, więc robię. Przynoszą też niemowlaki, żeby im zrobić zdjęcia.
O tej porze czas upływa tym ludziom na siedzeniu przed domami, grze w domino i piciu rumu. Oczywiście zapraszają mnie na picia rumu, na jedzenie itd. Nie chce mi się jednak pić rumu, więc jeden z panów daje mi obrazek Matki Boskiej na rzemieniu. Chyba nosił go wiele lat.
Nie do wiary, ile w tych "powodzianach" jest życia i radości.
Wracam, gdy jest już ciemno. Piję sok z jakiegoś owocu, którego nazwy nie pamiętam, szlajam się trochę po ulicach i idę spać.
Jutro 0 6.30 jadę motorem na łódź i wracam. Jadę do Cartageny.