13 lipca 2011
Bardzo dużo czasu zajęło mi napisanie podsumowania podróży do Kolumbii. Wynika to głównie z tego, że po powrocie nie bardzo mogłem się przystosować do zmiany klimatu i otoczenia i nawet nie chodzi tu o chorobę karaibską. To coś gorszego, przez co czasem zastanawiam się, czy lepiej nie przestać podróżować, bo to naprawdę wciąga.
Poniżej kilka refleksji, które postarałem się zebrać, a także uwag, na podstawie pytań, które otrzymywałem od czytelników bloga.
1. Kraj
Kolumbia sprawiła wrażenie kraju nowoczesnego i cywilizowanego. Przede wszystkim bardzo rozwinięta jest infrastruktura komunikacyjna. Dworce autobusowe w niektórych miastach (np. Medellín czy Barranquilla) potrafiłyby zawstydzić niejedno polskie lotnisko.
2. Bezpieczeństwo.
Najbardziej chodziło mi po głowie, żeby o tym napisać. Wystarczy poczytać sobie, co placówki dyplomatyczne na całym świecie piszą o bezpieczeństwie w Kolumbii. Prawda jest taka, że Kolumbia ma bardzo czarną reklamę w świecie, moim zdaniem zupełnie bezzasadnie. To prawda, że są tam groźni partyzanci, ale zwykle znajdują się oni tysiąc kilometrów od miejsc, w których przebywa przeciętny turysta. A w tych miejscach turystycznych to czasami wydaje się bezpieczeniej niż w Polsce (naprawdę, zwłaszcza widząc policjanta z karabinem na każdym rogu).
W każdym razie np. w Cartagenie spacerowałem o każdej godzinie dnia i nocy i czułem się bezpieczenie. W Bogocie trochę mniej, bo cały czas straszyli, że mogą mnie obrabować. W Medellín, w dzielnicy hostelowo-rozrywkowej też wydaje się bezpiecznie. W mniejszych miejscowościach to już w ogóle spokojnie się czułem.
Nie znaczy to jednak, że - jak wszędzie - nie ma złych ludzi, którzy dybią na biednych turystów. Kolega Chilijczyk został zwabiony przez jednego miejscowego, który go motorem miał zawieźć na jakąś wspaniałą plażę, a wywiózł gdzieś tam i zabrał aparat. Trzeba uważać...
3. Język
Akurat hiszpański znam dość dobrze, więc nie miałem problemu, żeby się porozumieć w mieszkańcami Kolumbii. I bardzo się z tego cieszę. Nie ma nic lepszego niż bezpośredni kontakt. W każdym razie, warto trochę posiedzieć, pouczyć się, bo wtedy zwiedzanie nabiera całkiem innego wymiaru.
Mają swoje slangi, gwary i odmiany. Na Karaibach nie mówią "s", głównie na końcu. W Antioquii miejscowi mówią z dziwnym akcentem, używając często słowa "chimba", czasem w zlepku "muy chimba", co oznacza, że coś jest dobre w ... no właśnie. Spodobało mi się to, szybko podchwyciłem i używałem do czasu, jak ktoś zwrócił mi uwagę, że to brzydkie słowo, oznaczające organ męski.
Ogólnie jednak ich hiszpański jest w miarę czysty i miły dla ucha. Smieszne jest, że zawsze zwracali się do mnie per "Senor", a gdy o coś pytałem, odpowiadali "si Senor" z jakimś dziwnym naciskiem na pierwszą sylabę. W sklepach witają się i żegnają często zwrotem "a la orden" - "do usług". W sumie to świadczy chyba o dużej kulturze.
4. Ulubione miejsce.
Nie ma takiego i chyba nie może być, bo Kolumbia jest piękna w całości. W każdym mieście, miejscu, w którym byłem, mógłbym zostać na dłużej. Na pewno zostałbym dłużej w Villa de Leyva, czy w San Gil, zwłaszcza, że w San Gil klimat jest niemal idealny, wspaniali ludzie, piękny krajobraz i mnóstwo atrakcji. W Mompox doświadczyłem trochę zejścia z utartych szlaków. Ludzie dziwnie reagowali na mój widok, chcieli zdjęcia, chcieli rozmawiać, a okolice podtopione tegorocznymi ulewami, domagałyby się większej eksploracji. Na Karaibach mógłbym pewnie pobyć w każdym miejsu, wystarczy kawałek hamaka i trochę tej ich muzyki, jednak szczególnie miło wspominam pobyt w domku na Isla Mucura.
5. Koszty.
Ceny na oko są ok. 20% niższe niż w Polsce, ale ogólnie szału nie ma. Jedzenie uliczne, czy też w jadłodajniach wychodzi jednak dość tanio w porównaniu do naszego kraju.
Bilet do Kolumbii w promocji Lufthansy kosztował mnie ok. 1750 zł, natomiast wszystkie pozostałe koszty zamknęły się w ok. 2800 zł (noclegi, jedzenie, picie, atrakcje, wstępy, przejazdy, jeden przelot Barranquilla-Bogota). W sumie to za bardzo nie oszczędzałem.
Przypominam wszystkim o targowaniu się. Należy się targować, szczególnie w niskim sezonie, o ceny hoteli. Oczywiście do tego jest wymagana znajomość hiszpańskiego. Negocjacje nie są zbyt długie i wyszukane. Podaję przebieg przykładowej rozmowy, która zwykle pozwalała mi zejść znacznie z ceny:
Ja: Buenos días!
On: Buenos días!
Ja: Tienen habitaciones?
On: Sí, Senor. Para una persona?
Ja: Sí, qual es el precio?
On: Vale 30.000 pesos con television, bano privado y ventilador.
Ja: Hmmmm........ muy caro.... (tutaj mina bardzo zmartwiona, część ciała przechyla się jakby chciała odchodzić)
On: 28.000 bien?
Ja: Hmmmm....... muy caro. (mina ciągle smutna, dochodzi głos zrezygnowany).... Por favor, Senor! dame un descuento!!! (tu głos głęboko ożywiony).
On: Bien, te puedo dar 25.000, bien?
Ja: ........(myślenie, czoło zmarszczone).......20.000 bien???
On: OK.
Zejść 50% z ceny hotelu? I to z ceny podanej w przewodniku dwa lata temu - to mi się podobało, ale to są uroki podróży poza sezonem. 20.000 pesos, czyli 30 zł za pokój w ładnym hotelu z łazienką. Jeśli już o łazienkach mowa, to w tanich hotelach na Karaibach i w innych gorących tropikalnych rejonach ciepłej wody się raczej nie uświadczy.
Oczywiście nie zawsze jest to rozwiązanie najlepsze. Jeśli przyjeżdżamy do jakiegoś miasta i chcemy udać się prostu do hotelu, albo wiemy, że przyjedziemy wieczorem lub w nocy, najlepiej zarezerwować hotel przez internet. Dzięki takim porównywarkom cen jak oHotele.pl bez problemu znajdziemy hotel w najlepszej cenie, nawet takiej, której nigdy nie uzyskamy bezpośrednio w hotelu.
6. Życie (i jedzenie) uliczne.
To mi się najbardziej podobało i najbardziej mi brakuje tego w Polsce. Niestety u nas biurokracja dławi wszelką inicjatywę drobnych sprzedawców. W Kolumbii wszystko można kupić na ulicy, a szczególnie kawę, za 30 groszy kubeczek "cafe tinto". Chodziłem więc sobie po ulicach i wypijałem parę takich kaw dziennie. Z kulinariów szczególnie przypadła mi do gustu "arrepa" z serem (jest też z jajkiem) oraz soki świeże wyciskane z mlekiem.
7. Zdrowie.
Nie przebywałem w rejonach jakoś szczególnie podejrzanych. Raczej z ochroną zdrowia nie ma co przesadzać. Jadłem wszystko, problemów żołądkowych nie doświadczyłem. Piłem wodę z kranu we wszystkich miejscach (oprócz Tolú, bo mówili, że jest niedobra). Komary jakoś szczególnie mnie nie polubiły. Chyba nie ma sensu brać nic na malarię.
Raz tylko się przegrzałem w nocy w Cartagenie, po piciu alkoholu i tańcach, poszedłem o północy na koncert. Nie mogłem ugasić pragnienia. Zminy prysznic, dwa litry wody (z kranu...), wentylator i sen pomogły.
8. Lotnisko - przylot.
Na lotnisku w Bogocie po przylocie trzeba pamiętać, żeby podejść po odprawie paszportowej do stolika, gdzie pan przybija pieczątkę i daje karteczkę, która zwalnia z podatku wyjazdowego (33 USD) przy wylocie. Ta opłata nie obowiązuje cudzoziemców, którzy przyjeżdżają turystycznie na okres do 60 dni. Potem tą karteczkę sprawdzają przy odprawie bagażu. Nie wiem, co zrobią, jeśli jej nie będzie, bo ja miałem. Stolik ten normalnie łatwo przeoczyć, więc zwracam na to uwagę.
9. Lotnisko - wylot.
Słyszałem różne historie jak to służby antynarkotykowe przetrzepują ludzi, ale nic takiego mi się nie przytrafiło. Co więcej, miałem trzy okazy dość dużych muszli i nikogo to widocznie nie zainteresowało. Co prawda byl to skrzydelnik olbrzymi i akurat ten okaz można wwieźć do Polski w liczbie trzech sztuk - jak wyczytałem.
10. Policja kolumbijska, wojsko
Policja kolumbijska oraz wojsko zwykle są bardzo w porządku. Przeszukują plecaki przed wejściem do niektórych budynków, czasem chodzą z psami, częściej z karabinami maszynowymi. Zwykle to młodzi symaptyczni ludzie.
Jednakże w Cartagenie w nocy mieliśmy ze znajomymi nieprzyjemną sytuację, kiedy policjant przeszukiwał nas skrupulatnie, macał, otwierał torebki, szperał w nich, sprawdzał kieszenie. Zapewne szukał narkotyków. Był widocznie bardzo zły, że nic nie znalazł, tak więc trzeba się mieć na baczności.
11. Pogoda i klimat.
W Bogocie (2600 m n.p.m.) jest zimno w nocy. Prawie codziennie jest słońce i codziennie pada (przynajmniej w maju). Dlatego ja wolę Karaiby - o każdej porze dnia i nocy można chodzić minimalnie odzianym.
12. Transport.
Transport jest dobry i w miarę tani. Na długich odcinkach klimatyzowane autobusy są trochę zimne, więc warto wziąć coś ciepłego (bluzę i skarpetki). Jechałem taksówką w Medellín z licznikiem, wyszło tanio. W Cartegenie trzeba targować cenę. W niektórych miejscach jest moto-taxi - mój ulubiony środek transportu.
Jeśli chodzi o przejazdy autobusowe, to raczej nie ma konieczności rezerwacji z wyprzedzeniem, chyba że jest jakiś wysoki sezon. Połączenia na głównych szlakach są dość często. Na dworcach autobusowych i w innych miejscach, skąd odjeżdżają autobusy, jak tylko pojawia się gringo, sprzedawcy i naganiaczy biorą go w swoją opiekę i prowadzą do właściwego pojazdu.
Loty wewnętrzne.
Wewnątrz Kolumbii korzystałem z lotu liniami lotniczymi Avianca. Są to największe linie lotnicze w Kolumbii. Uwaga! Na stronie rezerwacji Avianca są inne ceny dla Kolumbijczyków i inne dla obcokrajowców. Oczywiście dla obcokrajowców cena jest 2-3 razy wyższa. Zatem należy przy wejściu na stronę jako kraj rezydencji wybrać Kolumbię. Wtedy strona będzie oczywiście po hiszpańsku. Rezerwacji można dokonać wchodząc na stronę Avianki. Przy zakupie przez Internet rezerwacja jest potwierdzana telefonicznie. Dzwoni facet z biura Avianki z USA i potwierdza numer karty kredytowej. Rozmowa może być po angielsku lub hiszpańsku (można wybrać), jest bardzo krótka, więc nie powinno być problemu. Ja miałem trochę gorzej, bo nie odebrałem i nagrali mi się na skrzynkę głosową, ale dałem radę oddzwonić. I jeszcze dodam, że na lotnisku nikt nie sprawdza, czy naprawdę jesteśmy z Kolumbii, czy nie.
14. Narkotyki
Nie mogło zabraknąć parę słów w tej kwestii w podsumowaniu pobytu w Kolumbii. No cóż, ja nie jestem ich miłośnikiem - delikatnie mówiąc. Rozbrajali mnie Ci wszyscy uliczni sprzedawcy kokainy, którzy zachęcali słowami "No jak to? Jesteś w Kolumbii i nie spróbujesz kokainy?". Ale cóż, dla wielu turysta równa się idiota. Zresztą pewnie niektórzy z nich byli ustawieni z jakimś "policjantem", który by chętnie przyjął niemałą łapówkę zaraz po "transakcji".
Kolumbia faktycznie może być rajem dla kokainistów, jeśli zdobędziemy kontkaty wśród miejscowcyh, to 1 gram czystej można podobno dostać za ok. 20 zł, a normalnie dla turysty ok. 100-120 zł, co i tak jest ponad dwa razy taniej niż w Europie czy USA (transport i pośrednicy kosztują).
W każdym razie, jeśli ktoś się zapalił, żeby jechać sobie powciągać, to niech wróci do przykładu z policjantem i doliczy sobie w razie czego parę tysięcy na ewentualną łapówkę. A tak naprawdę, w Kolumbii jest tyle wrażeń, że nie potrzeba się szprycować.
Zobacz także:
Relacja na blogu z podróży do Kolumbii
comments powered by Disqus