4 września 2012
Wstaję po 8. Po wypiciu kawy i zjedzeniu empanady ruszam w dalszą drogę. Mam zamiar dojechać do miasta Soller i dalej do położonej nad morzem miejscowości wypoczynkowej Port de Soller. Tam mam nadzieję znaleźć jakiś ciekawy nocleg na plaży. Już wiem, że moje plany trasy wokół wyspy są nie do zrealizowania. Rezygnuję z jazdy do Andratx, gdyż później musiałbym jechać główną szosą wśród wybrzeża. Wybieram bardziej wymagającą, ale też ciekawszą, drogę przez góry i niewielkie miejscowości takie jak Capdella, Galilea i Puigpunyent. Mój nowy znajomy Niemiec (Konrad, znany też jako Jimmy) pokazuje mi przewodnik. Czekają mnie dwa przewyższenia po jakieś 300 metrów i dwa mniejsze. Żegnam go i ruszam w drogę. Świeci słońce i jest upalnie.
Z początku droga jest w miarę dobra i płaska. Ze stojącego na poboczu samochodu wychodzi rosły mężczyna, pokazuje coś na mapie i pyta gdzie to jest. Pytam się go: -Mówisz po angielsku? -Nie. Trochę. -A skąd jesteś? -Rosja. -A ja Polska. Na te słowa nawet żona w samochodzie się uśmiecha. -To wy nie znaju. -My nie znaju. - odpowiadam. I jadę dalej.
Do miejscowości Galilea mieszczącej się na ok. 600 m n.p.m. podjazd jest dosyć srogi. Jest tu wielu rowerzystów, ale raczej jeżdżących bez bagażu i na kolażówkach. Wsyscy mnie wyprzedają. Wśród rowerzystów istnieje miły zwyczaj pozdrawiania się staroiberyjskim "hola!".
Wyżej w górach jest chłodniej, roślinność inna i zieleń bardziej soczysta.
Trochę też pada. Przez pół godziny muszę więc czekać pod drzewem. Robi się też chłodniej. Po drodze mijam niewielką winnicę.
Krajobrazy są bardzo zmienne: od górskich szczytów i ostrych górzystych dróg po gaje drzew oliwnych.
Miejscowość Valldemossa, do której dojeżdżam ok. godz. 15, jest chyba obowiązkowym przystankiem na trasie wycieczek po Majorce. Dużo autobusów, restauracji i polskiej mowy na ulicach. Miasteczko słynie z tego, że parę miesięcy mieszkał tu Fryderyk Chopin. Podobno mu się nie podobało, bo cały czas padało (to była chyba zima) i właśnie tutaj skomponował "Preludium deszczowe". Na obiad zjadam "lomo con huevo y patatas", czyli kotlet z jajkiem i ziemniakami za 8,50 euro. Ciekawa jest część miasta z wąskimi uliczkami. Niestety, nie mam zbyt dużo czasu na zwiedzanie.
Dalsza droga prowadzi główną szosą nieopodal wybrzeża. Jest tu większy ruch. Widoki ciekawe. Skaliste wybrzeże, morze i co jakiś czas te ich piękne rezydencje na zboczach.
W końcu zbliżam się do miejscowości Deia. Położona na wzgórzu zyskała sławę jako kolonia artystów. Mieszkał tu przez jakiś czas Robert Graves.
Droga przy wybrzeżu jest już w miarę płaska, co nie znaczy, że jest całkiem płaska. Udało mi się też przytwierdzić plecak do bagażnika i nie muszę go trzymać na plecach. Jest dużo wygodniej.
Około 19 dojeżdżam do Soller, położonego na nizinie miasta, otoczonego zewsząd górami.
Nieopodal znajduje się Port de Soller - turystyczna miejscowość, malowniczo położona w spokojnej zatoce, otoczonej górami i wysokimi klifami.
Zbliża się wieczór, jest już 20, więc czas znaleźć nocleg. Przejeżdżam wzdłuż promenady i dochodzę do wniosku, że tu nie znajdę dobrego miejsca. Dostrzegam jednak latarnię morską na klifie, otoczoną niskimi zaroślami i próbuję jeszcze zajrzeć tam. Był to strzał w dziesiątkę. Muszę się trochę wspiąć stromym podjazdem, ale widoki są tego warte.
Obok latarni prowadzi szlak turystyczny. Idę szlakiem kilkaset metrów, mijam grupki Hiszpanów, którzy siedzą na skałach, aż dochodzę do idealnego miejsca. Grupa wapiennych skał, tworząca płaską powierzchnię. Sprawdzam, czy miejsce jest dobrze ukryte i wyviągam śpiwór.
Miejsce nie jest jednak idealne. Pobliska latarnia morska co chwilę oświetla okoliczne zbocza, więc mam wrażenie jakby namierzało mnie oko Mordoru. Wapienna skała jest ostra i nierówna. Z początku ciężko zasnąć. Jest jednak widok na morze, lekka bryza odstraszająca komary i po chwili pięknie rozgwieżdżone niebo. Jest cisza i spokój.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus