Początek przygody w szkockich górach

26 kwietnia 2013

Rankiem opuszczam hostel w Inverness i jadę autobusem do miejscowości Invergarry, położonej nad jeziorem Loch Ness. Stamtąd muszę złapać stopa, który zawiezie mnie nad Loch Cluanie. W najgorszym wypadku pójdę pieszo, ale to aż 25 km, więc lepiej nie...

Invergarry - Szkocja

Natykam się na pocztę, w której nie mają jednak kartek pocztowych. Zatrzymuje się ciekawy samochód - objazdowa biblioteka.

Szkocka objazdowa biblioteka

Szybko łapię stopa - szkocki malarz z dużym, grzecznym psem podwozi mnie jakieś 9 km. Potem jednak skręca w kierunku Kinlochourn. Miejsce nie jest najlepsze do łapania stopa, więc po pół godziny bezskutecznych prób przemieszczam się dalej.

Tu już jest lepiej. Nawet widoki są lepsze. Wkrótce zatrzymuje się całkiem fajny jaguar. Kierowca mówi, że ma już jednego pasażera z Norwegii, ale nie szkodzi, żeby zabrał jeszcze mnie.

Czekanie na stopa

Wysiadam przy jeziorze Loch Cluanie. Stąd mam już ruszać pod górkę, przejść jedną albo dwie granie, żeby dotrzeć do następnej doliny.

Początek szlaku Loch Cluanie

Od razu zaczyna padać. Natykam się na stado saren. W międzyczasie robię sobie obiad. W szkockich górach zawsze kupuję haggis w puszce. Haggis to narodowe szkockie danie. Jest to mieszanka owczych podrobów (głównie płuca, ale też wątroba czy serca) zmieszane z kaszą. W sklepie w Inverness kupiłem 4 takie puszki po 400 g i jedną mniejszą. Taka puszka daje niezłą dawkę energii, choć trochę długo się ją trawi.

Nad Loch Cluanie

Trochę ociężały po posiłku ruszam wyżej. Pod granią znajduje się niewielkie jeziorko. Jest zamarznięte o tej porze roku. Na grani dostrzegam dwóch piechurów  jedyne osoby spotkane tego dnia w górach.

Zamarznięte jeziorko Ludzie na górze

Ruszam w prawą stronę od jeziorka, gdzie stok wydaje się być najbardziej łagodny. Podchodzę pod górę Sgurr nan Conbhairean (1109 m) - górę o niemożliwej do wymówienia nazwie. Wszystkie nazwy gór w tej okolicy są w języku gaelickim. Pokryty śniegiem stok robi się coraz bardziej stromy. Zakładam raki i idzie się lepiej. Zaczyna jednak coraz bardziej padać śnieg i wzmaga się wiatr. Widoczność spada drastycznie, widać tylko wszędzie śnieg. Wiatru nie widać, ale czuć. Niemal zwala z nóg. Kieruję się cały czas wyżej i wyżej. Gdzieś tam musi być szczyt.

Jest. Nic nie widać. Robię tylko zdjęcie kopca z kamieni na szczycie i pamiętam, żeby trzymać się lewej strony, bo po prawej gdzieś tam czai się przepaść, a ponieważ nawisy śnieżne są całkiem duże, łatwo można by w nią spaść.

Na sczycie

Kontynuuję drogę długą granią. Gdy schodzę na przełęcz, poprawia się widoczność. Mogę zrobić zdjęcie szczytu, na którym przed chwilą byłem oraz dalszych dwóch, na które mam jeszcze wejść. Droga jest w miarę łatwa, poza niewielkim uskokiem, gdzie trzeba było się przedzierać przez głębokie zaspy, a potem trochę się wspinać po kamieniach. Kolejny szczyt to Sail Chaorainn (1002 m).

Sgurr nan Conbhairean Grań

W końcu jednak zbliża się wieczór. Godzina 19. Wiem już, że nie dam rady przejść całej grani. Muszę więc odbić w lewo i zejść do doliny jak tylko trafię na mniej urwistą część zbocza.

Tak też robię, choć w czasie zejścia po śliskiej trawie trzeba bardzo uważać.

Zejście Zejście

Dochodzę do doliny i ruszam wzdłuż rzeki. Czas znaleźć miejsce na nocleg. Wszystko jest oczywiście mokre i podmokłe. Przyzwyczaiłem się już do tego, że od szkockich gór nie ma co oczekiwać suchych i równych miejsc na rozbicie namiotu. Udaję się w kierunku drzew, żeby się przynajmniej schronić przed wiatrem. Miejsce nawet niezłe.

Jest już po godzinie 21 i jeszcze widać. Daje o sobie znać, że jestem daleko na północy.

Wieczorem Poprzedni wpis Następny wpis
comments powered by Disqus
© Jożin Entertainemt 2013. Wszelkie prawa zastrzeżone.