17 lipca 2014
Na szczęście już za mną podróż pociągiem z rowerem na trasie Poznań-Mittenwald. Nie było zresztą żadnych problemów z przewozem. Z Poznania w wagonie był tylko jeden rower. W Berlinie wsiadło paru rowerzystów, ale wszystkie maszyny się pomieściły. Dzień był upalny, ale trochę przesadzili z klimatyzacją. Musiałem ubrać prawie wszystkie rzeczy, które miałem. Normalnie jak w indonezyjskich autobusach! O 1 w nocy do naszego wagonu dosiadła się para niemieckich emerytów. Ich rozmowy nie tylko mnie obudziły.
Jestem jednak na miejscu, czyli w Mittenwaldzie, ok. 9:30. Widok wyniosłych gór od razu wprowadza mnie w dobry nastrój, który nie był taki ponieważ zawsze jak jechałem tutaj, to czekał na mnie Ficino. Teraz go niestety nie ma, ale zostawił mi mieszkanie.
Po dwóch godzinach snu ruszam na przejażdżkę rowerem. Od razu dostrzegam plus tego środka lokomocji - można pocjechać na początek każdego szlaku. Wyjeżdżam o 14:00. Od razu też po rozpakowaniu zdaję sobie sprawę jakich rzeczy nei zabrałem - czołówki, czapki na słońce, widelca i łyżeczki (czapka się potem znalazła). W sumie nie tak źle. Ostatnie dwa dni to był naprawdę popłoch. Na wyprawę rowerową trzeba się jednak lepiej przygotować, a to wymaga czasu. W centrum miasteczka sprawdzam w sklepach jak by tu małym kosztem uzupełnić braki.
Podjeżdżam w kierunku Ferchensee, gdzie zaczyna się szlak na Wettersteinspitze. Droga jest jednak zamknięta nawet dla pieszych i rowerzystów. Kontynuuję więc podjazd w kierunku tyrolskiego Leutasch. Może dzisiaj nie będę nigdzie wchodził. Przejadę się tylko. Mijam granicę austriacką i jestem w Tyrolu.
Leutasch to szereg osad położonych w przepięknej dolinie z łąkami i pasterskimi chatkami. Równą austriacką szosą mknie się bardzo szybko, nawet jeśli jest trochę pod górkę. Myślę sobie - przejadę się kilkanaście kilometrów i wrócę.
Po 15 km dostrzegam jednak drogowskaz pokazujący szlak na Grosse Arnspitze. Kusi, oj kusi. Góra ma 2197 metrów, jest już 16:00, a ja znajduję się na ok. 1100 m. Często ją widziałem z Mittenwaldu. Postanawiam spróbować podejść. Przywiązuję rower i ruszam. Znak pokazuje 4,5 godziny. Zakładam, że skrócę ten czas i o 18:00 będę na szczycie, a jeśli nie, to wrócę.
Po drodze nie spotykam wielu osób, raptem trzy. Ludzie duszą się w Tatrach, a tu tyle pustych szlaków. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że Tatry są najpiękniejsze na świecie.
Z początku podchodzę szutrową drogą, wzdłuż strumyka, który pomaga mi uzupełnić niedobory wody. Jest trochę duszno, choć słońce skrywa się za ciemnymi chmurami.
Muszę odnotować, że to mój pierwszy szlak z GPS-em. Wiem, jestem być może trochę do tyłu z technologią. Nie mogę ukryć mojego zachwytu nad tym wynalazkiem. Widzę dokładnie jak przesuwam się wzdłuż ścieżki i co najważniejsze, na jakiej jestem wysokości. Z tym chyba nie można zabłądzić! Śledząc swój postęp, widzę już, że mam szansę wejść i zejść przed zmrokiem. Korzystam z aplikacji Locus zainstalowanej na smartfonie.
Na niewielkiej polance robię przerwę na posiłek - chleb z nutellą, a dokładnie jej podróbką z Biedronki, która zresztą ma dokładnie taki sam skład.
Później robi się trochę bardziej stromo. Idę przez las.
Po wyjściu z lasu rozpoczynają się nieprzyjemne kruche skały. Miejscami jest bardzo stromo. Ja bym tam zamontował łańcuchy w dwóch miejscach.
O 18:00 jestem dopiero na przełęczy. Stoi tu niewielki domek. Trudno zawrócić, kiedy szczyt jest tak blisko. O 18:30 jestem na samej górze. Widoki jak zwykle przepiękne, zwłaszcza o tej porze, choć dziś widoczność jest trochę słaba.
Alpejski kwiatek rosnący w pobliżu szczytu:
Na dole jestem o 20:40. Wracam do Mittenwaldu, parę razy zatrzymując się, by zrobić zdjęcia tej przepięknej doliny.
Dzisiejsza statystyka:
30 km rowerem
14 km wędrówki po górach
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus