8 listopada 2014
O 3 w nocy autobus dojeżdża na granicę chilijsko-argentyńską. Posterunek graniczny położony jest na grubo ponad 3000 metrów. Trochę się bałem, że będzie zimno, ale nie jest najgorzej. Tutaj drobiazgowe sparawdzanie wszystkich bagaży. Przepuszczane są przez skaner, a bagaże podręczne dodatkowo otwierane i przeszukiwane z użyciem latarki. Mój trochę odpuścili. Jak dobrze być cudzoziemcem blondynem. Babcia, która siedziała obok mnie, miała jakieś problemy, bo przewoziła za dużo ubrań. Nie wiem, czy dała łapówkę, ale ostatecznie ją puścili.
Na miejscu, w Mendozie, jestem ok. 6. Słońce dopiero wstaje. Na dworcu snują się zmęczeni ludzie wracający z piątkowych imprez. Idę do hostelu Savigliano, ale niestety nie mają miejsc. To tu właśnie spędziłem parę nocy 5 lat temu. Mam do tego miejsca ogromny sentyment. Niestety wszystko jest zajęte, ale każą mi przyjść jeszcze po 12.
Wracam na dworzec, siadam i czekam na otwarcie przechowalni bagażu. Zostawię tu duży plecak i pójdę do miasta wymienić walutę, kupić gaz do gotowania i być może znaleźć jakiś nocleg. Główny cel przyjazdu tutaj to wymiana waluty.
Ok. 7 ruszam w kierunku centrum. Uwielbiam Mendozę. To takie miasto niby nic. Brak zabytkowych budynków, jakiejś starówki, a mimo to ma swój urok. Od razu można też dostrzec jedną pozytywną zmianę w porównaniu z Chile. Kobiety tutaj są wyjątkowo piękne. Sami Argentyńczycy twierdzą, że w skali całego kraju to właśnie mendozinas zostały obdarzone wyjątkową urodą.
Siadam na ławca na Plaza Independencia - głównym placu Mendozy, który jest w zasadzie wielkim parkiem, i czekam na nadejście późniejszej godziny, tak żebym mógł gdzieś wymienić pieniądze. Miasto udostępnia w tym miejscu darmowe WiFi.
Od paru lat w Argentynie obowiązuje sztywny kurs peso do dolara amerykańskiego. Obecnie w oficjalnym kantorze dostanę 8,5 pesos za jednego dolara. Obok tego istnieje jednak rynek alternatywny, gdzie skupuje się tzw. dolar blue. Za jednego dolara na czarnym rynku można dostać kilkadziesiąt procent więcej. Istnieje oficjalna strona, na której notowany jest dolar blue (to ten sam dolar, tylko wymieniany na czarnym rynku). Codziennie, z dokładnością do czwartego miejsca po przecinku podaje się kurs niebieskich dolarów. Jeszcze tydzień temu było to 14,5 pesos za dolara. Wczoraj sprawdzałem: ok. 13 pesos. Skąd taki nagły spadek? Rodrigo twierdzi, że rząd zatrudnił mafię, by skupowała pesos i w ten sposób sztucznie zawyża wartość rodzimej waluty. "Oficjalny" kurs niebieskiego dolara jest ustalany w oparciu o czarny rynek w Buenos Aires, więc w Mendozie dostanę pewnie trochę mniej.
Po 9 udaje mi się odnaleźć casa de cambio, czyli kantor, na ulicy Avenida San Martin. Przed kantorem stoi handlarz, który na widok turysty powtarza "cambio cambio". To człowiek, którego szukałem. Nie wejdę do kantoru. Cały interes załatwię na ulicy.
Pytam o kurs - 12,3 pesos za dolara. - Mało - odpowiadam. - Ile chcesz wymienić? - 300 dolarów. Lepszy kurs można też dostać, jeśli wymienia się 100-dolarówki. Podobno łatwiej można je potem wywieźć z kraju. Kurs rośnie do 12,4 i ostatecznie do 12,5. Być może mógłbym się jeszcze trochę targować, ale nie bardzo mi się chce. I tak dostaję prawie 50% więcej pesos niż na rynku oficjalnym. Ponadto cały proceder odbywa się na ulicy. Wiem, że policja przymyka na to oko, a jednak gdzieś tam z tyłu głowy kołacze się myśl, że jednak biorę udział w przestępczej transakcji. Cinkciarz wyciąga zwitki banknotów 100-pesowych (największe) i wręcza mi je. Chcę sprawdzić, czy nie są fałszywe, więc oglądam losowo wybrane, sprawdzając czy jest znak wodny. Nie mam nerwów, żeby tak na ulicy zweryfikować cały plik, więc mówię, że jest ok, wręczam moje 300 dolarów i odchodzę.
Powinno mi to starczyć na dwa tygodnie w Argentynie.
Teraz czas na zakup gazu do palnika. W sklepie kupuję jeszcze okulary przeciwsłoneczne - niezbędne w czasie pobytu w wysokich partiach Andów. Dużo sklepów ze sprzętem turystycznym znajduje się na Av. Las Heras. Można tam chyba kupić wszystko. Robię zakupy w supermarkecie - prowiant i picie na planowane cztery dni górskiej wędrówki. Kupuję też krem przeciwsłoneczny dla dzieci z filtrem 50, bo już tutaj czuję, że słońce nie będzie mnie oszczędzać.
Chodzę trochę po ulicach i placach Mendozy. Robi się naprawdę ciepło. Na Plaza San Martín spotykam brazylijską parę, która pyta mnie, co można tu w mieście zwiedzić.
W Hostelu Savigliano nie ma jednak wolnych miejsc. Trudno, wszak to sobota i weekend. W pobliskim barze zjadam kurczaka z ryżem. Pani przestrzega mnie przed niebezpieczeństwami grożącymi turyście w Mendozie.
Ostatecznie postanawiam pojechać już dziś do Uspallata. Nie spotkam się więc już z Rodrigo, który przyjedzie ok. 18, by za dwie godziny udać się do Rosario.
W autobusie do Uspallata siadam na górnym piętrze, z przodu. To dobre miejsce, by podziwiać widoki, które są zachwycające. Siedząca obok dziewczyna okazuje się być Polką.
Po ok. 3 godzinach drogi docieram do Uspallata, uroczej wioski położonej w oazie na wysokości ok. 1900 m. W biurze turystycznym pytam o hostel. Dostaję instrukcję jak dojść, ale i tak trochę muszę pobłądzić.
Hostel Samadi położony jest trochę na uboczu. To jednak bardzo przyjemne miejsce. Niewielki domek, z drewnianymi podłogami. Bardzo przytulnie. Nocleg 100 pesos, czyli 8 dolarów. Ze śniadaniem.
Mam jeszcze trochę czasu, więc idę się przejść na okoliczną górkę, żeby przy okazji przyjrzeć się celowi wyprawy, którą zacznę jutro - Cerro Montura (4950 m). Uspallata znana jest powszechnie z tego, że w okolicznych górach kręcono film "7 lat w Tybecie". W Cafe Tibet można zobaczyć także pozostałości scenogragii.
Wchodzę na niewielkie wzgórze - Cerro de la Cruz. Po drodze jest Droga Krzyżowa. Nie zdążę jednak wejść na wierzchołek. Schodząc, podziwiam piękne widoki, rozświetlane zachodzącym słońcem. W oddali wysokie góry i ogromne przestrzenie.
Jutro z rana ruszam w kierunku Cerro Montura. W hostelu dowiaduję się jak mniej więcej dojść do początku szlaku oraz poznaję szczegóły trasy od chłopaka, który był już na szczycie. To będzie moja pierwsza taka przygoda na dużej wysokości, więc trochę się boję. Będę trzy dni poza cywilizacją, a nie spodziewam się, bym spotkał koghoś na szlaku, bo ta góra, choć najwyższa w okolicy, nie należy do zbyt popularnych. Chociaż, kto wie...
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus