23 listopada 2018
Przyjeżdżam do Zakopanego z samego rana. Jest 7:30. Autobus linii Majerbus, którym przyjechałem z Poznania spóźnił się całe pół godziny. Mimo to stwierdzam, że jazda na tej trasie nocnym autobusem stanowi konkurencyjną opcję wobec kolei.
Idę się zameldować do hotelu, w którym byłem już wcześniej. PRL Hotel to naprawdę hotel, w którym można cofnąć się w czasie, ale za niezbyt wysoką cenę oferuje wyposażone we wszystko, co niezbędne do życia, pokoje z widokiem na Giewont. Są meble z lat 80., a zamiast windy na każdym piętrze jest informacja, ile kalorii spalamy, wchodząc po schodach.
Szybkie zakupy prowiantu i ruszam do Doliny Kościeliskiej. Na razie jest chmurno, ponuro i grozi opadami deszczu. W planie jest podejście na Ciemniak - jak wysoko, zależy od warunków, jakie będą panować. Może zacznie padać deszcz, może śnieg, a może wszystko razem. Nie liczę na zbyt wiele.
Jest w miarę ciepło, więc podchodzę w samej koszulce. Przyjemna mgiełka.
Mgła z czasem robi się jakby rzadsza i tak jakby przebija jakieś większe światło z góry. Czyżby oznaczało to, że wkrótce przebiję się do słońca? To by dopiero było! Wkrótce okazuje się, że trafiłem na najlepszą pogodę jaką mogłem sobie tylko wymarzyć. Wychodzę ponad chmury i ukazują się piękne widoki. W zasadzie znajduję się pomiędzy dwoma warstwami chmur. Jest bajecznie.
Piękny widok na Upłazińską Kopkę, która wyłania się z chmur.
Przed wyjściem na grzbiet robię sobie przerwę na herbatę i drugie śniadanie. Widzę pierwszego człowieka, który już schodzi z góry. Skoro jest tak ładnie, to może uda się wejść i na Ciemniak i przejść wszystkie Czerwone Wierchy aż do Giewontu?
Na grani roztacza się wspaniały widok na morze chmur. Żałuję trochę, że nie wziąłem lustrzanki i wszystkie zdjęcia robię moim smartfonem nie najwyższej klasy (Xiaomi Redmi Note 4).
Robię po kolei Ciemniak (2096 m n.p.m.), Krzesanicę (2122 m n.p.m.), Małołączniak (2096 m n.p.m.), i Kopę Kondracką (2005 m n.p.m.), choć na Małołączniaku turyści obawiają się, czy zdążę zejść. Ja z kolei te same obawy wyrażam wobec dwóch kobiet spotkanych na Małołączniaku. Przez całą drogę śniegu jest tylko parę centymetrów, w większości przypadków można sobie poradzić bez raków.
Gdy jestem pod Giewontem słońce już jest za górami i robi się coraz ciemniej. Żal schodzić.
Nieopatrznie wybieram też dłuższe zejście. Zamiast schodzić do Doliny Małej Łąki, idę przez Dolinę Strążyską. Już na początku zejścia napotykam problemy. Jest ślisko i z widocznością coraz gorzej. W pewnych momencie zakładam raczki, co przyspiesza zejście. Śliskie i mokre kamienie ciągną się jednak przez prawie cały czas, więc odczuwam ulgę, gdy dochodzę do polany.
I tak jednak zejście zajmuje zbyt dużo czasu. Gdy wychodzi księżyc, jestem jeszcze nad chmurami. Wspaniały widok, którego nie oddaje to zdjęcie, piękny i jednocześnie groźny.
Koniec końców wychodzę z doliny po 18:00 i kieruję się na Krupówki, spotkać się z kolegą, który przybywa wieczorem.
Być może był to jeden z najpiękniejszych dni, jakie spędziłem w Tatrach. W sumie pierwszy raz przeszedłem całe pasmo od Ciemniaka, nawet chyba pierwszy raz byłem na Krzesanicy i Ciemniaku. No i Tatry jak nie Tatry pod względem zatłoczenia - w sumie minąłem może 20 osób przez cały dzień.
Poprzedni wpis comments powered by Disqus