9 września 2012
Spało się naprawdę wygodnie. Śniadanie hotelowe też całkiem w normie. Noce są tu chłodniejsze niż w Maladze, pewnie dlatego, że miasto znajduje się na większej wysokości.
Poranny spacer po Grenadzie. O 9 ulice są w zasadzie puste. Uliczni muzycy dopiero zajmują miejsca w wąskich przejściach obok katedry. Zwraca moją uwagę dźwięk maszyny do pisania. Na rogu argentyński poeta przepisuje na maszynie do pisania wiersze, wręczając je ludziom. Stojący obok szyld głosi "poezja za darmo". Ale wiadomo, że do skrzynki wypada coś wrzucić. To ciekawy sposób na zarobek dla poety w czasach kryzysu. Choć z pewnością nei tak intratny jak w przypadku ulicznych muzyków, którzy powtarzają znane motywy z Albeniza i do znudzenia grają smutny motyw z Ojca Chrzestnego.
Co ciekawe Argentyńczyk był swego czasu w Warszawie i przyznał, że z wszystkich miast, w których był to najbardziej przypomina mu Buenos Aires.
Udaję się w górę miasta, do Paseo de los Tristes. Tam skręcam i obchodzę wzgórze, na którym znajduje się zespół pałacowy i forteca.
Udaję się do Carmen de los Martires. Znajdują się tam wspaniale urządzone ogrody z sadzawkami, fontannami, jeziorkami i gajami palmowymi.
Na godzinę 13.00 idę do katedry. Mszę Św. Odprawia biskup. Roznoszące się po rozległej przestrzeni katedry słowa, odbijane od masywnych kolumn i błądzące po niezliczonych kaplicach są trochę ciężkie do zrozumienia. Kazanie jest chyba jednak dość ogólne i dotyczy problemów moralności współczesnego świata.
Po Mszy Św. Czas na niedzielny obiad. Kebab za 3 euro znakomicie zaspokaja głód, a odpoczynek w hostelu dodaje sił przed kolejną turą zwiedzania. A jest ona dość intensywna.
Trudno policzyć, ile w Grenadzie dokładnie znajduje się różnych kościołów, kaplic, klasztorów. Odwiedzam najbliższe z nich - Basílica San Juan de Dios i Monasterio de San Jerónimo. Potem wąskimi uliczkami starej arabskiej dzielnicy Albaycín udaję się na plac widokowy, skąd widać w pełnej okazałości Alhambrę.
Jest tu wielu turystów z całego świata. Uliczni muzycy grają i śpiewają.
W dalszej części podążam wyżej wąskimi uliczkami. Dochodzę do dawnej dzielnicy cygańskiej, zwanej Sacromonte. Przed latami wiele ludzi osiedliło się tutaj zamieszkując w jaskiniach, gdzie do dziś są domy i inne pomieszczenia.
Jest na przykład taka jaskinia - w wolnym tłumaczeniu "Jaskinia Jezusa Czarnucha" (Jesus to imię w Hiszpanii):
Wieczór w Grenadzie wyciąga na ulice całe tłumy ludzi. Pojawia się także coraz więcej ulicznych grajków, a nawet całe zespoły. Młodzi muzycy wykonują piosenki reggae, wytykając palcami turystów, którzy ucieleśniają konsumpcyjny styl życia, obnażany w piosenkach tego zespołu. Na Paseo de Los Tristes młodzi Hiszpanie przysiadają na fontannie.
Przechodzę przez Plaza de Isabél Catolica, gdzie wokół posągu królowej tryskają żywo fontanny przy akompaniamencie przejeżdżających ruchliwą ulicą samochodów.
Wieczorem penetruję uliczki dzielnicy żydowskiej. Znajduje się tu też ulica z ciekawymi restauracjami i barami. Przemierzanie niektórych pustych zaułków budzi pewien niepokój, ale pozwala odciąć się od głośnego tłumu i podjąć próbę wchłonięcia bogatej historii Grenady. To miasto, które pewnie można zwiedzać miesiącami.
Na koniec odnajduję tanią kolację, czyli kawałek pizzy z napojem za 2 euro.
To już koniec dnia. Zbliża się północ. Jutro udam się do Jaén, oddalonego godzinę drogi od Grenady miasta, przez wieki będącego na styku wojujących królestw, a następnie pojadę do Ubedy - perły hiszpańskiego renesansu.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus