Furkapass i dużo deszczu

26 lipca 2014

10. dzień

Budzę się już po 5. Pada deszcz. Szybkie śniadanie, ciepła herbata i zabieram się za pakowanie namiotu. W tym czasie może przejeżdża jakiś jeden samochód. Jak na 1900 m npm noc była bardzo ciepła.

Namiot pod San Gottardo

Szybko pokonuję ok. 200 metrów dzielące mnie od przełęczy San Gottardo. Jest tam parę budynków, w tym historyczne Ospizio, gdzie zajmowano się podróżnymi i pielgrzymami, którzy nie podołali trudom podróży, oraz Capella dei Morti poświęcona tym, którzy podróż przez przełęcz przypłacili życiem. Wydaje się też, że dużo osób spędza noc na przełęczy w namiocie lub camperze.

Na przełęczy San Gottardo Na przełęczy San Gottardo Capella dej Morti - San Gottardo

Wchodzę do jakiegoś schroniska, gdzie podają ciepłe śniadanie w formie bufetu za 20 fr. Kusi trochę, ale trzeba oszczędzać. Ogrzewam się za to trochę w toalecie. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo gdy wychodzę na zewnątrz, jest bardzo zimno. Wieje i pada drobny deszcz. Poza tym mgła i mało co widać. Ubieram długie spodnie, swetr, ciepłą czapkę i kurtkę przeciwwiatrową. Czas ruszać w dół.

Zjazd z San Gottardo

Jest trochę zimno, ale bez większych trudów dojeżdżam do Hospental. Tam kieruję się w stronę kolejnej przełęczy - Furkapass - 2463 m. Wysokość przeraża, ale nie zjechałem zbyt nisko, więc mam do pokonania "tylko" 750 metrów przewyższenia.

Niestety, nie wydaje się, by pogoda mogła się poprawić, choć cały czas mam nadzieję, że może tam na górze, pokaże się trochę nieba. Przejeżdżając przez Realp widzę ogłoszenie 38 fr. za pokój. Kusi, żeby zatrzymać się, ogrzać i wysuszyć, ale jest przecież wczesna godzina, dopiero 10. Nie wiem, co bym tu robił cały dzień. A zresztą nie wiadomo, czy jutro będzie lepiej. Idę więc za ciosem i kieruję się w stronę przełęczy.

Dwa kilometry pod górkę i od razu robi się cieplej. Choć nie przestało padać, rozbieram się do koszulki. Deszcz ma tę zaletę, że naprawdę pomaga w czasie podjazdu. W pełnym słońcu byłoby o wiele trudniej. 12 stopni to w sam raz na długi podjazd.

Podjazd pod Furkapass Podjazd pod Furkapass

Zatrzymuję się przy miejscu oznaczonym jako James Bond Street. W 1964 r. kręcono tu scenę pościgu do filmu Goldfinger. Zjadam snickersa. Nie było drugiego śniadania, a energii zużywam dużo, więc w czasie podjazdu zjem chyba trzy batony.

James Bond Street - Furkapass

Droga wiedzie długimi trawersami, czyli kilometr wężykiem pod górkę, potem zakręt i kilometr w drugą stronę. Gęste serpentyny są chyba lepsze - pozwalają przerwać monotonię męczącego podjazdu. Poza mgłą, kawałkiem trawy, czasem jakimś hotelem albo strumykiem na boku, nic nie widać.

Jestem już na ok. 2200 m, gdy zaczyna mocniej padać. To mnie tylko motywuje, żeby przyspieszyć. Oczywiście, o ile przyspieszeniem można nazwać wzrost prędkości z 5 do 5,5 km/h.

W końcu jestem. Mgła jeszcze bardziej gęsta. Tutaj muszę już coś zjeść. Chronię się przed wiatrem za jakimś budynkiem, wyciągam chleb i nutellę. Żałuję, że nic nie widać. Na tej wysokości widoki muszą być cudowne.

Ubieram się znowu grubo i zaczynam zjazd. Gdzieś tam przez dziurę w chmurze, po prawej stronie widzę kawałek lodowca, w którym źródło ma Rodan. Imponujący widok. Wkrótce jednak deszcz i zimno zniechęcają mnie do rozglądania się na boki. Zaczyna się ciężka walka o przeżycie. Pada coraz mocniej. Ręka ściskająca hamulec robi się bardzo zimna i trochę boję się, że zaraz stracę czucie. Jestem coraz bardziej mokry, co przy zjeździe 40 km/h tylko potęguje uczucie zimna. Gdy zaczynam się trząść, próbuję pedałować, z nadzieją, że trochę się rozgrzeję, ale niewiele to pomaga. Po zjechaniu ok. 500 metrów w dół z przerażeniem zauważam, że tylny hamulec nie reaguje - zupełnie się starł. Jakie szczęście, że przedni jakoś działa. Nie patrzę już na prędkość. Chcę jak najszybciej wyrwać się z tego lodowatego piekła.

Zaczyna się las. Jest jakiś hotel. Wejść do restauracji i ogrzać się? Tylko co mi to da, kiedy dalej trzeba zjeżdżać, a i tak jestem cały mokry. Wpadam na pomysł, że podjadę trochę z powrotem pod górkę, ale to już w tym momencie nie rozgrzewa. Zjeżdżam więc dalej.

Dojeżdżam w końcu do miejscowości Oberwald. Piękna wioska z ciekawą zabudową, wielkimi drewnianymi budynkami, ale nawet nie chce mi się wyciągać aparatu. Szukam jakiegoś taniego pensjonatu, ale trafiam na kemping. W recepcji jednak nikogo nie ma. Chodzę wszędzie, ale żywej duszy nie znajduję. W toalecie jest suszarka do włosów! Ogrzewam się, nawiewając gorące powietrze pod bluzę. Po chwili wchodzi jednak jakiś gość i trochę mi głupio.

Kręcę się jeszcze trochę po wiosce i podejmuję decyzję, że pojadę dalej. Jest już w miarę płasko, więc nie będzie tak zimno. Poza tym to niemożliwe, żeby padało cały dzień. Przypomniało mi się, że w Martinie też tak było i ok. 17 przestało. Niewątpliwie moje dzisiejsze problemy rozwiązałaby jedna dobra kurtka przeciwdeszczowa, nawet taka plastikowa 100% szczelna, którą bym mógł założyć w czasie zjazdu. Niestety, pod tym względem, muszę przyznać, nie przygotowałem się dobrze.

Jadę ścieżką rowerową. Po drodze wiele miejscowości z podobną, drewnianą zabudową. Kiedy staję, żeby zrobić sobie gorącą herbatę, czuję nagle ciepło starającego przebić się przez chmury słońca. Po chwili deszcz ustaje. Jest ok. 16. Nadzieja...

W miejscowości Ernen szukam sklepu, ale otwarty był tylko do 17. Sklepy w tych okolicach są otwarte maksymalnie do 18. Często jest też przerwa w środku dnia. Czasem więc trudno trafić.

Ernen Ernen

W Ernen odwiedzam też sklep Intersport. Pomyślałem, że może kupię coś przeciwko deszczowi. Kurtka wodoodporna za 139 fr. zbytnio przekracza jednak mój budżet.

Później jest odcinek, gdzie ścieżka skręca dość mocno od głównej szosy, w stronę głębokiego kanionu. Szosą byłoby szybciej, ale mam nadzieję, że na ścieżce bardziej się rozgrzeję. Kanion ma urwiste ściany i jest naprawdę imponujący. Przekraczam go zabytkowym kamiennym mostem, jakich wiele tu w Alpach.

Droga Most

Ścieżka miejscami jest bardzo stroma, bardziej odpowiednia raczej dla na rowerów górskich. Gdy dojeżdżam do mostu, prawie bym się przewrócił. Postanawiam już nie czekać i zrobić coś z tylnym hamulcem. Przydaje się kieszonkowy zestaw narzędzi z imbusami, który kupiłem jeszcze w dniu wyjazdu za jakieś 10 zł w Auchan. Dociągam linkę tak, że jeszcze mogę hamować tym kawałkiem gumy, który został. Teraz lepiej się jedzie i jest bezpieczniej.

Z głębokiego jaru, ok. 20 zjeżdżam znów w okolice środka doliny, do miejscowości Brig. Znajduję tu kemping. Tak się wymęczyłem, że po chwili namysłu postanawiam tu zostać. Cena nie jest wysoka - 17 fr., a dalej są trochę mało dzikie tereny. Kemping położony jest tuż przy Rodanie, który jest dzisiaj wyjątkowo wzburzony. W namiocie jest więc hałas, ale da się spać.

Dzień był bardzo długi i ciężki ciężki, chyba najcięższy jak na razie, ale z drugiej strony dosięgłem nowych granic swoich możliwości i przekonałem się, że stać mnie jeszcze na wiele. W ciężkich warunkach pokonałem dwie przełęcze i mimo wyziębienia zrobiłem w sumie 104 km (choć większość chyba z górki). Z entuzjazmem oczekuję kolejnego dnia. Jutro prawdopodobnie dojadę do Zermatt, położonego u stóp Matterhornu. Zawsze chchiałem zobaczyć "na żywo" tego skalnego giganta, więc tym bardziej ogarnia mnie wielki zapał.

Statystyka:

104 km rowerem

Poprzedni wpis Następny wpis
comments powered by Disqus
© Jożin Entertainemt 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone.