4.2.2009
Jeszcze wtorek. Kupuję przed 21 mapę Parku Narodowego Ziemi Ognistej za 40 peso. Wracam na kemping, ale nie mogę za szybko. Zatrzymują mnie amarantowe, ceglaste i bursztynowe barwy rzucane przez promienie zachodzącego słońca.
Ok. 23 siadam przy ognisku z Eduardo, Argentyńczykiem, który pracował w Sodexho jako kucharz. Zwolnili go bezprawnie. Wywalczył pensję do końca lutego. Dzień po tym jego dziewczyna powiedziała mu, że będą prowadzić hostel na plaży na północy Brazylii. W poniedziałek tam leci. Nie będzie go 3 lata. Zostawia mi atlas drogowy Argentyny. Po północy idę spać.
Telefon zostawiłem w kantynie, która jest już zamknięta. Pozbawiony budzika budzę się przed 10. Wychodzę o 13.
Do Parku Narodowego Ziemi Ognistej jest ok. 10 km. Nie korzystam z autobusów. Widoki cały czas ładne. Nie udaje się ominąć oficjalnego wejścia. Szukając przejścia, trafiam na starą strzelnicę.
Teraz jestem w restauracji przed wejściem do parku, gdzie wypatrzyłem WiFi i smutno trochę, że za chwilę pozbędę się 40 peso na wstęp do parku.
Wchodzę do parku. Bilet 50 peso. Dla Argentyńczyków 10 peso. Dziewczyna w informacji mówi coś o pozwoleniach na biwakowanie. Biurokracja. I o tym, że bilet jest ważny 48 godzin.
Dochodzę do bezpłatnego kempingu nad rzeką Río Pipo. Jest parę namiotów. Idę jeszcze do końca ścieżki nad niewielką kaskadę. Przed 22 mam rozbity namiot i rozpalone ognisko.
Idę spać. W nocy jakieś odgłosy zwierząt. Coś chodzi koło namiotu...
Jutro będę szedł w kierunku Lapataia i granicy chilijskiej.