17.2.2009
Budzę się bez budzika. Na zewnątrz pada. Leniwie przeczekuję. O 14 przychodzi strażnik i mówi, że kemping jest nieczynny. Mam się zwijać.
Nie idę do Valle de Frances (Doliny Francuzów), najpiękniejszego szlaku w parku, bo szaleje tam zamieć śnieżna. Nic bym nie zobaczył.
Choć później miejscami trochę się przejaśnia i mogę podziwiać masyw Cuernos del Paine.
Idę więc w kierunku Lago Grey i Campamento los Guardas. Przechodzę obok Lago Pehoe, jeziora o cyjanowej barwie wody. Zatrzymuję się obok siedziby straży parku. Pytam, gdzie można spotkać pumę. Wszędzie. Ostatnio była tu dwa dni temu. Pytam, czy jest niebezpieczna. Generalnie nie - pada odpowiedź.
Na Lago Grey pływają niewielkie góry lodowe. Nad jeziorem szybują kondory. Ptaki te mają niesamowite własności lotne. Prawie nie ruszają skrzydłami.
Ok. godziny 20 wchodzę na skały i dostrzegam ogromny płat lodowca mieniący się biało-błękitno barwami. To lodowiec Grey. W oddali dostrzec można też bezkresną biel Lądolodu Patagońskiego.
Przypadkiem zauważam idealne miejsce na kemping. Obok bezodpływowe jeziorko, ochrona przed wiatrem. Chwila namysłu. Nie chce mi się iść dalej. Rozbijam namiot. Na dziko. Blisko ścieżki, ale nikt już tu nie chodzi. Jest pewien dreszczyk emocji. Co zrobię, gdy w nocy przyjdzie puma? Z tą myślą zasypiam ok. 22.
Była to najspokojniejsza noc pod namiotem spędzona w parku.