22.3.2009
Wstaję ok. 8. Dochodzę do miasteczka. Kupuję coś do picia.
Na przyczepie pick-upa jadę do Copahue, 19 km od Caviahue, gdzie znajdują się ciepłe źródła. Copahue leży na wysokości ponad 2000 m npm. W ośrodku termalnym spotykam miłą panią, która mówi po angielsku i opowiada o rodzajach wód i zabiegach. Oprowadza mnie po wszystkich źródłach. Kąpieli można zażywać na zewnątrz lub w środku – hydromasaże i inne. Wybieram dwie kąpiele na zewnątrz. Tańsze. Poza tym jest ciepło, czyste niebo. Plecak zostawiam w biurze szefa ośrodka.
Pierwsza kąpiel – Laguna Verde – woda ok. 27 stopni, więc nie czuć, że ciepła. 20 minut. Przy każdym źródle siedzi osoba, którą trzeba powiadomić, kiedy się wchodzi i która potem woła, żeby nie siedzieć dłużej niż 20 minut. Ta kąpiel jest darmowa. Następną mogę wziąć po godzinie. Idę więc na siłownię (5 peso). Miła pani koniecznie stara się zadbać o odpowiedni dobór ćwiczeń i każe mi zacząć od rowerka.
Następna kąpiel – Laguna Del Chancho (10 peso). Smaruję się błotem. Po 5 minutach zasycha. 15 minut w błotnej wodzie o temperaturze 31 stopni. Prysznic. Trudno zmyć. Jeszcze teraz, wieczorem, czuję na sobie zapach tej mazi. Niezbyt przyjemny. Sama kąpiel była przyjemna. Podobno to dobre na skórę.
Idę po plecak. Rozmawiam z szefem ośrodka. Daje mi numer telefonu, gdybym coś potrzebował. Miły człowiek.
Tym razem złapanie stopa zabiera mi godzinę. Rozmawiam z jakimś żołnierzem. Argentyńczycy są bardzo mili. Zatrzymuje się małżeństwo z Neuquen, z trojaczkami, w dużym samochodzie.
Wchodzę do przyjemnej kawiarni z książkami i WiFi. O 20 muszę iść, żeby zdążyć rozbić namiot.
Nocleg w tym samym miejscu, co w piątek, w namiocie, gdzieś nad Caviahue.