27.5.2009
Aktywność moja ogranicza się ostatnio do spania, jedzenia, palenia w kominku, czytania i pisania. Nie znaczy to, że nic ciekawego się nie dzieje.
Czasami wyjadę gdzieś samochodem, np. do oddalonego o 30 km miasta Erechim. Przy okazji można zaobserwować różnice w oznakowaniu na drodze. Nie ma znaków "pierwszeństwo przejazdu" ani trójkątnego "ustąp pierwszeństwa przejazdu", jest tylko znak "STOP". Trochę czułem się zdezorientowany. Poza tym po drodze jest pięć wąskich mostów, na szerokość jednego samochodu. Nie występują jednak znaki "pierwszeństwo na zwężonym odcinku drogi". Nieoficjalnie uważa się, że pierwszeństwo ma ten samochód, który jedzie z górki i to on może wjechać pierwszy na mostek. Ponieważ jednak rzeki są z reguły w dolinach, nie rozwiązuje to problemu, gdy obydwa samochody jadą z górki.
We wtorek przyjechali do nas przedstawiciele telewizji RBS, jednej z największych w Brazylii. Będą kręcić materiał o festynie CZARNINA. Zostałem przedstawiony jako kucharz z Polski, który przyjechał specjalnie, żeby ugotować zupę. Okazali duże zaciekawienie i chcą koniecznie, żebym wystąpił w tym reportażu. Mam nadzieję, że osoby, które naprawdę ugotują zupę nie obrażą się na mnie...
Wieczorem tego samego dnia ksiądz proboszcz pochwalił się paralizatorem na prąd, który przywiózł z Paragwaju. Trzeba go było wypróbować, więc sparaliżowaliśmy (spaliliśmy) jednego konika polnego i dziesięć mrówek. Na pewno były niebezpieczne. Ksiądz proboszcz nie czuł się usatysfakcjonowany z tego testu, więc gonił mnie po domu, żeby mnie kopnąć prądem, ale się nie dałem. To jednak jeszcze nie był koniec.
Następnego dnia zjawiliśmy się w lokalnym urzędzie miasta, żeby prosić o wsparcie finansowe na nakręcenie reportażu o festynie. Ksiądz proboszcz najwyraźniej uznał, że nic tak dobrze nie przemówi do lokalnych rządców niż argument siły. Dlatego wziął ze sobą paralizator, którego zaprezentował wice-burmistrzowi, a wcześniej próbował sterroryzować sekretarza. Po owocnej wizycie w ratuszu udaliśmy się do miasta postraszyć przechodniów.
Ostatecznie udało się wypróbować działanie paralizatora na jednym z robotników pracujących przy remoncie kościoła. Chyba rzeczywiście działa, bo chłop był wstrząśnięty i nie chciał powtórzyć eksperymentu.
Jak nie mam co robić, to idę na spacer na górkę, gdzie znajduje się kapliczka.
Na obiady udaję się zwykle z robotnikami. Zwykle są przygotowywane przez jakąś rodzinę z "kolonii". Mianem kolonii określa się tu samotne gospodarstwa poza wioskami i miastem. Obiady są dobre i przygotowywane w dużej ilości. Do tego zwykle podawany jest sok świeżo wyciskany z pomarańczy, które rosną tu w takiej obfitości, że trzeba z nich robić soki, żeby nie zgniły.
Na kolacje natomiast udajemy się często do jednej z zaprzyjaźnionych rodzin. Ksiądz proboszcz ma kilkadziesiąt takich punktów, do których wystarczy, że zadzwoni dwie godziny wcześniej. Nie spotykamy się nigdy z odmową, a przyjmowani jesteśmy jak królowie. Po powrocie zwykle palimy w kominku, bo robi się coraz zimniej wieczorami.
Odwiedziłem też siedzibę misjonarki, która uczy w tutejszej szkole języka polskiego, gdzie mogłem obejrzeć wiele pamiątek z historii Aurea.
W pewnym dniu zjawiła się pewna pani w biurze parafialnym i zaprosiła mnie na wesele.
Jak da się zauważyć z powyższego opisu, chwilowo przestałem wieść żywot podróżnika. Sytuacja ta potrwa jeszcze ze trzy tygodnie. Skoro słowo się rzekło, to wielki festyn nie może się obejść bez kucharza z Polski...