5.6.2009
Budzą mnie o 8. Mam jechać z jednym dziadkiem, kościelnym, Geronimo, do chorych z Komunią Św. A tak dobrze się spało...
Mamy do odwiedzenia 37 domów. W mieście i "na kolonii".
Jedziemy w takie miejsca, że aż dziw bierze, że ludzie tam mieszkają. Mała dróżka prowadzi do drewnianych domków położonych gdzieś na dnie doliny, otoczonych paroma drzewami pomarańczy i plantacjami erva mate. Jeszcze bardziej dziw bierze, gdy tam wchodzimy, a ludzie mówią po polsku.
To najczęściej starsi ludzie, często schorowani. Czasem smutno się robi, gdy się widzi jak leżą w łóżku pod grubymi kocami. Jest tylko parę stopni, a oni nie mają żadnego ogrzewania poza piecykiem na drewno w kuchni, ale co z tego skoro domy są bardzo nieszczelne i wiatr hula gdzie chce.
Czasem sparaliżowani, nie mogą się nawet ruszyć. Na twarzy zwykle pojawia się jednak promyk radości po przyjęciu Komunii Św.
I tak towarzyszę Geronimowi do południa.
Kontakt z tymi ludźmi pozwala na wyjście poza ramy zwykłej podróży w przestrzeni i wejrzeniu poprzez tych, którzy prawie już tam są, w to miejsce, do którego wszyscy zmierzamy, celu najpiękniejszej z podróży - życia.