8.6.2009
Wczesnym rankiem (8) budzi mnie ksiądz proboszcz, bo trzeba kaczki zawieźć do przygotowania na CZARNINĘ (czyli trzeba je zabić). Zawozimy je żywe w workach po parę sztuk do miejsca, gdzie czeka już ekipa ok. 20 osób, by dokonać tego dzieła.
Rankiem (o 10) wyruszamy do Erechim. Na urodziny biskupa. Po Mszy Św. jest obiad, ale się nie udajemy. Po pierwsze, primo, ponieważ trzeba płacić za to 15 reali!!! (gorzej niż w Poznaniu). Po drugie, primo, bo już mamy nagrany obiad w restauracji. A po trzecie, primo ultimo, spotykamy Polkę, Monikę, która przyjechała tu uczyć polskiego.
Po powrocie jedziemy sprawdzić, jak idzie zabijanie kaczek i spuszczanie krwi na czarninę (bo to zupa z krwi kaczki). Idzie dobrze. Zdjęć z tego procederu nie będę zamieszczał, gdyż są zbyt drastyczne. Zaobserwowałem jednak, że jedna kaczka nie ma dużej ilości krwi. Może szklankę albo dwie. Oprócz zaciachania kaczki trzeba jeszcze ją obrać z piór, opalić, pokroić i ugotować.
Jedziemy do domu na trochę. A potem do grafików w Erechim, którzy zrobią koszulki na CZARNINĘ. Dojeżdżam o 17 z Moniką. I trzeba wybrać jakąś kaczkę na koszulkę. A potem ją przerobić. Prawie trzy godziny to zabiera. Facet umie obsługiwać CorelDraw, ale artysta z niego średni. Wspólnymi siłami udaje nam się stworzyć ładną i wesołą kaczkę i napis.
Wracam do Áurea i udajemy się na kolację do polskiej rodziny. Jemy rosół i czarninę oraz churrasco. Serwują też kajpirinię (drink), lokalne wino oraz dobre desery.
Wieczorem wpada jeszcze jakiś koleś i mówi, że sprawa z kaczkami zakończona. Załatwili 96 kaczek. Niedzielna impreza zapowiada się więc dobrze.