28.6.2009
Ponieważ wodospady Iguazu leżą na granicy brazylijsko-argentyńskiej, po obu stronach są parki narodowe. Dziś przyszła kolej na stronę argentyńską.
Wstaję o 7. O 7.40 autobus do parku narodowego, ok. pół godziny drogi. Próbowałem wykorzystać jeden sposób wejścia na lewo, tj. przez płot, ale nie udało się dojście do płotu. Zabrakło zapału albo maczety. Kupuję bilet - 60 peso.
Najpierw idę na ścieżkę Macuco - 6 km, do ukrytego wodospadu Arrechea. Najlepiej ponoć iść rano, bo można spotkać więcej dzikich zwierząt. Dostaję ulotkę, która informuje jak zachować się w przypadku spotkania pumy lub jaguara. Na szlaku spotykam jednak tylko brazylijskiego ornitologa. Poza nim jeszcze cztery osoby i bardzo dużo komarów. Nie zatrzymuję się, bo zaraz mnie obsiadają. Nie spotykam dużych kotów. Ścieżka jest jednak ciekawa. Zawsze chciałem iść na spacer po lesie deszczowym. Okolice to las deszczowy subtropikalny (Atlantycki).
Potem przyszedł czas na wodospady. Przeszedłem wszystkie dostępne ścieżki, czyli ścieżkę "wyższą", "niższą" razem z przeprawą na wyspę San Martín. Na koniec zostawiam sobie Gardziel Diabła. Pomost prowadzi nad samą krawędź 80-metrowego wodospadu. Woda opada z trzech stron w przepaść, której dna nie widać, po pokrywa ją chmura mgły, która oblewa turystów. Po chwili cały jestem mokry. Widok Gardzieli Diabła robi potężne wrażenie. Osoba, która wymyśliła pojęcie "otchłani" musiała chyba coś podobnego zobaczyć.
Z powrotem od Gardzieli wracam na piechotę wzdłuż torów (normalnie jedzie się 2 km kolejką). Dzięki temu mogę poobserwować niewielkie małpki (nie wiem dokładnie jak się nazywają). Idę jeszcze raz na ścieżkę "wyższą", bo się rozpogodziło.
Jeszcze jedna rzecz mi się przytrafiła. Czekając na pociąg do Gardzieli, otwarłem plecak i wyciągnąłem przewodnik. W tym czasie do plecaka zakradł się Ostronos rudy, który wykradł mi siatkę, w której były resztki alfajorów (to takie ciastka popularne w Argentynie). Jak się dorwały te ostronosy do tej siatki w liczbie kilkunastu osobników (w której przecież już nic do jedzenia nie było), to wszyscy na przystanku zamarli (a było dużo ludzi). Po chwili ostronosy się uspokoiły.
Po 17 wracam do domu, trochę wykończony. Idę do kościoła na 19.30. Potem kupuję bilety na jutro - do San Ignacio i potem do Corrientes.
Naganiacz, który zaprasza mnie na grilla, okazuje się być Ukraińcem, a ponieważ ma ciotkę w Radomiu, mówi po polsku.
Podsumowując, park po stronie argentyńskiej, mimo że droższy, jest o wiele ciekawszy i oferuje o wiele lepsze wrażenia.
Idę spać, bo jutro autobus o 6.30.