30.6.2009
Dojeżdżam przed 7, ale w Paragwaju czas jest o godzinę do tyłu, więc jest 6. W informacji na dworcu pytam o zakwaterowanie. Pani wyciąga zeszyt i na pożółkłej kartce wypisuje mi adresy dwóch hoteli. Jeden nie ma telefonu, ale mają być tanie. Zaopatruję się w lokalną walutę - guaraní. 1 zł = ok. 1250 guarani. Chcę dojechać autobusem do hotelu, ale są przepełnione, poza tym nie wyglądają najlepiej. Biorę taksówkę, która też wygląda jakby się miała zaraz rozpaść. Taksówkarz mówi, że te hotele, które mi podano są tanie, ale, że najczęściej śpią tam pary i "chicas", czyli dziewczyny pracują tam nocą. Podaje mi jakiś inny hotel. Na pewno mnie nie naciąga, bo turystów tu nie ma raczej, więc jak by się miał nauczyć naciągać.
Dojazd kosztuje mnie 37.000 guarani. Szukam tego hotelu bez telefonu, bo pomyślałem, że będzie tańszy, ale chyba z powodu zacofania nie wytrzymał konkurencji, bo go nie ma po prostu. Jak będę wracał, powiem tej pani, żeby uaktualniła zeszyt. Idę do tego hotelu wskazanego przez taksówkarza. Noc kosztuje 26 dolarów USA.
Wychodzę na miasto. Czuć tu zdecydowanie inny klimat niż w Argentynie. Zapach spalin przywodzi na myśl Indie, także autobusy i odrapane fasady domów. Osobiście podoba mi się ten klimat. Na jednym z placów w centrum (Plaza Uruguaya) rozbili się jacyś koczownicy.
Niedaleko manifestacja nauczycieli. Po mieście kręci się sporo policjantów w piaskowych mundurach. Wyglądają na znudzonych życiem i bardzo skorumpowanych. Widać to w ich oczach.
Odwiedzam Panteon. Akurat zmiana warty.
Potem trafiam do Muzeum Sztuk Pięknych. Miła pani opowiada mi o dziełach paragwajskich malarzy. Następnie Parlament. Kolejna miła pani oprowadza mnie po sali obrad tutejszego zgromadzenia narodowego, korytarzach sejmowych i zaprowadza mnie do muzeum. Tu tym razem miły pan opowiada o historii starego budynku kongresu, zbudowanego przez Jezuitów. Pokazuje odkrycia archeologiczne. Następnie Cabildo - czyli rada miasta. Tu znów bardzo mili przewodnicy. I wszystkie te muzea całkiem za darmo. Przechodzę się jeszcze do portu.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie więcej jak sto metrów od budynku parlamentu rozciągają się slumsy. Biedota rozlokowała się nad rzeką (Asuncion leży nad rzeką Paraguay).
Jem jakąś zakąskę na ulicy, idę się wykąpać i trochę wyspać.
O 16 wychodzę znowu, idę do portu i wsiadam w rzeczną taksówkę, która wozi ludzi na drugi brzeg rzeki. Akurat jest zachód słońca. Droga w jedną stronę zajmuje 25 minut. Z drugiego brzegu panorama miasta. Z powrotem jadą tylko dwie osoby na łódce. Łódka jest niewielka, a silnik ledwo ją ciągnie. Uczucie jest takie, jakby miała zaraz zatonąć.
Niewątpliwie spokojny wodny spacer po Río Paraguay w promieniach zachodzącego słońca był najmilszym akcentem tego dnia.
Naród paragwajski wydaje się być bardzo otwarty i serdeczny. Wszystkie osoby, które spotkałem, twierdziły, że mówią także w języku guaraní (języku Indian). Oczywiście nie mogłem tego sprawdzić, ale chyba nie kłamały.
Jutro w parlamencie wystąpi prezydent Republiki. Robi to raz w roku. Mówili, że mnie wpuszczą, jak przyjdę, więc zamierzam spróbować.
Potem jadę do Argentyny i spróbuję się dobić do Parku Narodowego Río Pilcomayo, ale co z tego wyjdzie - nie wiadomo.