11.9.2009
Rankiem wychodzę obejrzeć ośrodek. Jest ładnie niby, pięknie, ale jakoś tak mnie ciągnie, żeby wrócić tam, gdzie zacząłem przygodę z Fidżi. Postanawiam więc ostatnie dni spędzić w Beachouse. Przede mną długa droga.
Do szosy dochodzę pieszo. Jst malowniczo. Łapię taksówkę, która akurat wraca do miasta. Podwozi mnie do Rakiraki za dwa dolary. W Rakiraki dużo Hindusów, prawie jak w Indiach (brakuje tylko świętych krów). Czuć klimat kolonialny. Wsiadam do autobusu, który jedzie do Lautoka, drugiego miasta Fidżi. W autobusie głośna muzyka. Po drodze łyse góry. Dżungla została chyba wypalona.
W Lautoka wsiadam w autobus, który zawozi mnie do celu, czyli Beachouse. Na miejscu spotykam Quentina, Francuza, z którym razem szliśmy z lotniska po przylocie na Fidżi.