6.10.2009

Medan, Indonezja

Na Sumatrze

Wstaję ok. 8. Idę wysłać kartki. Potem kolejką na dworzec, stamtąd autobus na lotnisko za 9 RM. Lotnisko daleko, godzinę się jedzie. Siedzę koło Anglika, który mieszka tu od 20 lat. Ożenił się z malezyjską Chinką. Nie wygląda na szczęśliwego. Chyba zapomniał trochę swojego ojczystego języka.

Samolot tanich linii ltniczych AirAsia odlatuje zgodnie z czasem, czyli o 12.05. Lecę do Medan, na Sumatrze, w Indonezji. Ląduję o 11.55. Przesunięcie czasu. Wiza indonezyjska za 30 USD. Poznaję obywatela Australii (ale chyba nie rodem z tego kraju), Erika. Razem mamy wziąć taksówkę, ale wszyscy oferują wygórowaną stawkę 40.000 rupii (1 zł = 3000 rupii, czyli to ok. 12 zł). Tymczasem znany przewodnik Lonely Planet wskazuje, że taksówka z lotniska powinna kosztować 20.000 rupii, czyli 6 zł. Ale i tak, jak pojedziemy w dwóch, to na to samo by wyszło, więc byłbym gotów na to przystać. Mój nowy znajomy jest jednak wierny zasadom i podniesionym głosem mówi z wyrzutem: "Jak to!?!?! Chcesz płacić więcej niż mówi Lonely Planet!?!?!? Do zobaczenia w takim razie!". I tak to się rozstaliśmy - może lepiej wcześniej niż później.

Jakiś facet oferuje mi podwiezienie za 25.000. Wsiadam do minibusa. Jedzie jeszcze jedna kobieta, w chuście na głowie. Indonezja to kraj muzułmański w większości. Dojeżdżam do jakiegoś hotelu, ale chyba strona internetowa, na której sprawdzałem ceny była jakaś starsza. Więcej niż 50 zł wydaje mi się dużo jak na Indonezję. Jeszcze jeden hotel. To samo. Kierowca jest jakiś przygłuchawy, mało po angielsku rozumie. Podobnie jak ta kobieta, która chyba jedzie dla towarzystwa. W końcu zatrzymuję się w hotelu za 16.000, czyli prawie 50 zł. Nie wygląda najgorzej. Duże łóżko. Klimatyzacja.

Idę na miasto. Medan, największe miasto Sumatry - ok. 2,5 mln mieszkańców. Chcę znaleźć dworzec, ale to niełatwe. Nauczyłem się nawet po indonezyjskiu "stasion bis di mana?", czyli "gdzie jest dworzec?", ale gdy tylko pytam, zaraz przedsiębiorczy tubylcy chcą mnie tam zawieźć za bardzo wygórowaną cenę, tudzież chcą mnie zabrać do zaprzyjaźnionego biura podróży.

Dużo osób mnie zaczepia, ale w tym samym celu najczęściej, żeby zedrzeć ze mnie kasę. Wyjątkiem są dzieci i młodzież, którzy wołają "Hallo Mister!" i chcą porozmawiać zupełnie bezinteresownie. Nie jest łatwo spacerować. Spaliny. Okropne. Jeśli ktoś narzeka na Śląsk, to powinien tu przyjechać. Po pół godziny mam dość. Przypomina mi to trochę Denpasar na Bali. Czyżby wsystkie indonezyjskiej miasta cierpiały na przeludnienie i zanieczyszczenie powietrza?

Wracam do hotelu i idę spać. Wcześniej chcę wziąć prysznic, ale okazuje się, że w hotelu nie ma ani jednego prysznica. Nie pytałem o to, bo wydawało mi się to zbyteczne. Te dzikusy dość wybiórczo przejumują zdobycze zachodniej cywilizacji. Mają telefony komórkowe, samochody, internet, a zwykłego prysznica nie potrafią zamontować we wcale nietanim hotelu. Zamiast tego jest zestaw do polewania wodą, który służy także do spłukiwania kibla.

Jest tu ciężko. Wydaje mi się, że zwiedzanie miasta wymagałoby dłuższej aklimatyzacji. Tymczasem czuję, że spaliny podrażniły moje wrażliwe drogi oddechowe. Myślę tylko o tym, żeby się stąd wydostać i to jak najszybciej.

Poprzedni wpis Następny wpis

Spis treści

© Jożin Entertainemt 2010. Wszelkie prawa zastrzeżone.