13.10.2009
Rankiem, ok. 7 słyszę głosy w ojczystym języku "k...., ja jeszcze jestem na.....y", "ja pier..... ale się wczoraj na.....". To goście polsko-czescy z pokojów obok się wyprowadzają. Wczoraj mieliśmy miłą pogawędkę.
Rano idę na śniadanie do jednego hotelu, gdzie jest bufet. Potem kupuję bilet do Pekanbaru na czwartek. Nieopatrznie zarezerwowałem z tego miasta bilet na Jawę i teraz będę musiał się całą noc tam przebijać.
Wypożyczam skuter i jadę w przeciwną stronę niż wczoraj. W miejscowości Tomok znajdują się grobowce trzech królów z dynastii Sinbadur. Podobno władza królów ograniczała się właściwie do jednej wioski. Wojny plemienne nie należały do rzadkości.
Jadę następnie wysoko w kierunku interioru wyspy, gdzie jest ukryte jezioro. Nie dojeżdżam do celu, gdyż na niebie gromadzą się ciemne i ciężkie chmury. Zatrzymuję się w jednej wiosce, w przydrożnym sklepiku.
Miejscowi popijają tu tradycyjny batacki napój z jakiegoś tropikalnego drzewa. Nie jest zbyt dobry. Podobno nie ma alkoholu, ale działanie podobne. Dziadek po 5 szklankach przejawia wyraźne objawy dobrego humoru.
Czekam aż przestanie padać godzinę...drugą...trzecią...a tu nic. W tym czasie miejscowi umialają sobie (i mnie) czas grając na gitarze, flecie i jeszcze jednym tradycyjnym batackim instrumencie szarpanym o dwóch strunach. Śpiewają batackie piosenki. Rozgrywam partię szachów z jednym z nich.
W końcu o 17 na chwilę przestaje padać. Ruszam z powrotem, bo przede mną godzina drogi. Niestety, przestało padać tylko na chwilę. Dojeżdżam do hotelu cały mokry. Przydaje się ciepły prysznic.