22.11.2009
W sobotę byłem tylko na krótkim spacerze po dzielnicach Thewet i Dusit. Odwiedziłem targ kwiatów oraz Kościół Niepokalanego Poczęcia, który był po drodze. Obok znów pełno katolickich szkół.
W niedzielę rano jadę na mszę do katedry a stamtąd "podniebnym pociągiem" do przystanku Mo Chit.
Znajduje się tam targ Chatuchak, największy w Bangkoku i jeden z największych w Azji, czynny w weekendy. Powiem tylko, że jest tam ponad 10 tys. stoisk, co może pozwoli wyobrazić sobie tłumy ludzi i sprzedawców, hałas, zapachy i atmosferę. Zjadam tam obiad (75 bahtów z piciem).
To jednak nie jest mój cel dzisiejszy. Zmierzam do Stadionu Kanału 7, na którym odbywają się turnieje tajskiego boksu. To jedyny znany mi stadion w Bangkoku, gdzie wstęp jest za darmo. Trochę ciężko go znaleźć, ale udaje się.
Przed wejściem na stołach leżą zawodnicy, którzy są smarowani maścią rozgrzewającą oraz masowani. Wchodzę do środka. Właśnie rozpoczyna się walka.
Początek walki to ciekawy rytuał. Muzyka, zawodnicy klękają, kłaniają się, wykonują swego rodzaju taniec. Mają też tradycyjny ubiór. Na oko mają ok. 20 lat. Temu rytuałowi towarzyszy muzyka, która potęguje egzotyczny klimat.
Wreszcie to, na co czekałem, pierwsze zderzenie rękawic.
Widziało się to wcześniej na filmach. W młodości oglądało się te filmy z Jean Claude Van Dammem - Krwawy Sport, Kickbokser 1, 2 i te sprawy. Potem jak człowiek dorósł, to zrozumiał, że to wszystko fikcja, że nikt nie jest w stanie wytzymać takiego czegoś jak na tych filmach. Oglądało się prawdziwe walki bokserskie, nudne jak flaki z olejen (nie to co Rocky), a taekwondoo na olimpiadzie wydawało się jakąś parodią sztuki walki.
Po pierwszej rundzie odkryłem, że prawdziwy tajski boks wcale nie odbiega dużo od tego, co znało się z tych nieco fantastycznych filmów.
Kolesie leją się od początku do końca. Akcja bez przerwy. Kopnięcia w głowę, korpus, golenie, w każdą część ciała, uderzenia z łokcia, kolanka. Nie jest to największy stadion w Bangkoku, walka jakaś podrzędna, ale i tak niezwykle widowiskowa, ciekawsza od wszystkich pojedynków bokserskich, jakie w życiu widziałem. Tutaj nie czają się, nie podchodzą, nie udają, że zaraz uderzą, tylko się leją.
Muzyka. Muzyka, która towarzyszy walce jest hipnotyzująca, jakieś bębny, piszczałki, cymbałki. Zdaje się czasem, że zawodnicy kołyszą się w jej rytm. Czasami jakby trochę przyspieszała i wtedy akcja też jakby automatycznie staje się szybsza.
Zdumiewa odporność bokserów na ból. Pierwsza walka była troche inna niż pozostałe. Większą część czasu zawodnicy stali w klinczu, kopiąc się na przemian kolanami w żebra i w uda. Każdemu wściekłemu uderzeniu w żebra towarzyszy jeszcze wścieklejszy krzyk publiczności. Walka toczy się o to, kto wytrzyma więcej, a gdy któryś już nie wytrzymuje, wtedy przeciwnik próbuje wykorzystać chwilę słabości i spróbować roztrzygnąć walkę przez nokautujący cios kolanem w głowę. To jednak nie następuje. Pomimo otrzymania przez każdego z zawodników po kilkadziesiąt mocnych ciosów w żebra, choć słaniają się prawie na nogach, docierają do końca piątej, ostatniej rundy.
Zaraz potem kolejna walka. Bez przerw, bez reklam, czysta przyjemność (choć pewnie ktoś mógłby to uznać za brutalne). Ta walka jest ciekawsza, mniej starć w zwarciu, więcej ruchu, bardzo dużo ostrego bicia...
Trzecia walka kończy się już w drugiej rundzie. Najpierw mocny prawy sierpowy powala zawodnika w niebieskich spodenkach na deski. Choć oszołomiony, szybko wstaje. Tłum szaleje jak wściekłe psy, szybko zmieniają stawki i zawierane są nowe zakłady. I słusznie, bo cios był jednak potężny. W kilka sekund później seria wściekłych uderzeń powala ponownie zawodnika na ziemię i walka się kończy. Zawodnik w czerwonych spodenkach, szalony z radości wskakuje na liny, unosi zwycięsko ręce w górę. Owacje publiczności osiągają szczyt.
Pokonany leży nieruchomo na ringu. Podchodzi jakaś osoba i świeci mu latarką po oczach. Po chwili na szczęście wstaje, pomagają mu wyjść na zewnątrz. Idę za nim i widzę jak słania się na nogach, półprzytomny, polewają go wodą.
Potem jeszcze 3 walki, równie ciekawe, choć już bez nokautów.
Równie interesująca jak sama walka, jest obserwacja tego, co się dzieje na trybunach. Tu zromadzili się prawdziwi fanatycy tajskiego boksu i zapewne nałogowi hazardziści. Bo po każdym mocniejszym ciosie robi się ruch, wzbierają okrzyki, zawierane są nowe zakłady. Szkoda, że nie jestem w stanie tego zrozumieć. Domyślam się tylko, że ilość palców dotyczyć może stawek lub może setek bahtów.
Obejrzałem 6 walk, ale czuję niedosyt. Trzeba się będzie wybrać na kolejne walki, może na innym stadionie. Szkoda tylko, żę na dwóch największych arenach obowiązują zbójeckie stawki dla cudzoziemców, czyli 1000-2000 bahtów (90-180 zł).
Zrobiłem parę filmików, ale (!@#@#$!@) karta pamięci siadła chyba od gorącej atmosfery i zapachu maści rozgrzewającej, który był jednym z tych wielu oszałamiająych elementów tworzących atmosferę areny, których nie odda żadna transmisja telewizyjna.