26.11.2009
Z rana tj. o 9 udaję się łodzią i SkyTrainem do Parku Lumphini, enklawy zieleni wśród betonowej dżungli. Jest trochę gorąco.
Później jadę do domu Jima Thompsona, Amerykanina, który zjawił się w Tajlandii po wojnie i wzbogacił się na handlu jedwabiem. Popadł w jakieś uwielbienie dla tajskiej kultury i przeniósł do swojej posiadłości tradycyjne tajskie domy, w jednym z nich zamieszkał. W wieku 61 lat zaginął w Malezji. Podobno jakiś wróżbita ostrzegł go, żeby uważał, gdy będzie miał 61 lat, bo coś się może stać. A ja ostrzegam wszystkich czytelników - przykład Jima Thompsona pokazuje, żeby nie chodzić do żadnych wróżek.
Po drugiej stronie kanału, przy którym znajduje się dom Jima Thompsona, jest osiedle-wioska, w której zamieszkiwali od dawna producenci jedwabiu. Ciekawe miejsce, pełno bardzo wąskich, krętych uliczek, domki zbudowane z blachy falistej i przeróżnych innych materiałów, pełno leniwych kotów.
Ja też już się rozleniwiłem, więc biorę taksówkę i wracam do hotelu.