30.12.2010
Bangkok, czyli Krung Thep – „Miasto Aniołów”, „Wenecja Wschodu”, perła Królestwa Syjamu… serce Tajlandii, kraju wiernego swojej kulturalnej spuściźnie, a jednocześnie od wieków wchłaniającego przybyszów z Zachodu. Miasto setek buddyjskich świątyń oraz aren tajskiego boksu i burdeli. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Najwyższy budynek Bangkoku i zarazem Tajlandii, czyli Bayioke II Tower znajduje się w pobliżu dzielnicy galerii handlowych i liczy 88 pięter. Wjeżdżając na górę można odpocząć w barze, popijając piwo Chang Beer i patrząc na wijącą się przez metropolię rzekę Chao Phraya, z licznymi barkami, promami i łodziami. Na samym dachu biurowca znajduje się obrotowa platforma. Można sobie po prostu stanąć, a obracający się podest skieruje nasze oczy na wszystkie krańce świata. Nawet jednak z wysokości ponad 300 metrów trudno objąć wzrokiem granice tej 10-milionowej metropolii, jaką jest Bangkok.
Z góry jednak widać wyraźnie centrum handlowo-biurowe, oraz dzielnice o niższych zabudowaniach, a także enklawy o całkiem chaotycznej strukturze, czyli po prostu wioski, które jakoś nalazły sobie byt w tej betonowej dżungli. Widać imponujące arterie komunikacyjne, linie futurystycznej kolejki SkyTrain, pędzącej ponad szerokimi ulicami, zwykle zakorkowanymi.
Z góry widać dużo, ale żeby poznać miasto, trzeba oczywiście zejść na ziemię, zanurzyć się w uliczne życie, pooddychać brudnym powietrzem i potknąć się o niejeden nierówny krawężnik. Czas więc ruszyć na eksplorację Bangkoku!
Jak tu jednak się przemieszczać po tym wielkim molochu? Najlepiej, najtaniej i najszybciej rzeką lub kanałami. Autobusy wodne kursują regularnie i są tanie.
Taksówki są w porządku. Tanie i klimatyzowane, a kierowcy uczciwi, choć z angielskiego znają najczęściej tylko „Yes, lord”, „Yes, master” lub „Yes, mister”. Są jeszcze autobusy – też tanie. Jest SkyTrain, klimatyzowane nadziemne metro, choć nie wszędzie dojeżdża. Są tuktuki, ale ich kierowcy najczęściej traktują turystów jak debili, więc lepiej wziąć taksówkę. Na pewno zaoszczędzi to nerwów i czasu, choć zdarza się też trafić na uczciwego kierowcę tuktuka.
I na koniec mój ulubiony transport, czyli moto-taxi. Trzeba się trochę targować, bo wychodzi drożej niż taksówka, ale cena jest uzasadniona. Bo moto-taxi to zwykły motor. Wystarczy wsiąść na bagażnik, mocno się złapać i z prądem lub pod prąd, pomkniemy pomiędzy rzędami samochodów stojących w korku. Zdecydowanie najszybszy i najbardziej elastyczny środek transportu, niestety wyrusza tylko z niektórych miejsc w mieście.
Dalej