7.1.2011
Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego przyjęło się wyobrażać sobie raj jako małą wyspę na środku błękitnego oceanu, z palmą kokosową, złotym piaskiem i małą chatką.
Takich rajów jest na Fidżi wiele. W skrajnej formie, dla wyjątkowych krezusów, istnieje możliwość wynajęcia całej wyspy dla grupy 4-6 osób, które zostaną przetransportowane na wyspę helikopterem i zaopatrzone we wszelkie niezbędne luksusy i pomoc. Jest to jednak wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów amerykańskich.
Na szczęście Fidżi oferuje także mniejsze wersje raju, wcale nie mnie „rajskie”, za to na każdą kieszeń. Taki mały raj można znaleĽć na wyspie Caqalai (czyta się „dangalaj”), niedaleko wyspy Ovalau, położonej we wschodniej części archipelagu.
Żeby tam się dostać należy wpierw udać się do stolicy Fidżi, Suva. Niedaleko stamtąd znajduje się punkt, z którego mieszkańcy wyspy Caqalai odbierają gości za ok. 30 dolarów fidżyjskich. Można też udać się łodzią lub samolotem na wyspę Ovalau i odpłynąć z miejscowości Levuka, dawnej stolicy Fidżi.
Ja wybrałem to drugie rozwiązanie, bo zawsze chciałem przelecieć się takim niewielkim samolotem nad rafami koralowymi. Choć lot z Suva do Levuka w 8-osobowym samolocie trwał tylko 15 minut, to widoki w czasie lotu i podejścia do lądowania warte były ceny stu kilkudziesięciu dolarów fidżyjskich. Zwłaszcza, że lot przesunął się o jeden dzień i linie lotnicze zaoferowały mi nocleg w bardo przyjemnym hotelu w Suva.
Motorówka z silnikiem Yamaha jest głównym środkiem transportu wyspiarzy. Poza tym wynalazkiem i może jeszcze telefonami komórkowymi, wydaje się, że ich życie od wieków nie uległo zmianie. Podróż motorówką na wyspę Caqalai trwała kilkadziesiąt minut.
O samej wyspie można powiedzieć tyle, że wystarczy 15 minut na jej obejście dookoła. Zamieszkuje tam na stałe kilkanaście osób. Nocleg jest w tradycyjnych fidżyjskich chatkach tzw. „bure” i w zbiorowych sypialniach. Ja korzystam z opcji rozbicia namiotu za jedyne 40 dolarów fidżyjskich (ostatnio trochę podrożało). W cenie są wszystkie posiłki, czyli śniadanie, obiad, popołudniowa kawa i kolacja. Kuchnia jest dobra, tradycyjna.
Warunki są skromne, ale zupełnie wystarczające. Prąd jest parę godzin wieczorem, a zimne prysznice zasilane są deszczówką.
Początkowo wydaje się, że na takiej wyspie nie ma zbyt dużo do roboty. Pozory mogą mylić.
Osiedliła się tu pewna kobieta rodem z Irlandii, która prowadzi nurkowania. Skusiłem się na zrobienie kursu nurkowego w tym uroczym miejscu. Było ciekawie, aczkolwiek pierwsze spotkanie z rekinem zapadnie w pamięć, bo mimo, że zwierz to niegroĽny, to nagromadzone przez wieki uprzedzenia szybko przeradzają się w odruch ucieczki.
Nie trzeba jednak zakładać butli, by podziwiać piękno podwodnego świata. Wystarczy maska i rurka. Możliwości snorkelingu z samej wyspy jest co nie miara. W odległości jakichś 300 metrów od wyspy znajduje się niewielka wysepka „Snake island”. Nazwa jej pochodzi stąd, że w skałach wysepki mają swoje gniazda węże morskie, podobno bardzo jadowite, lecz zwykle zupełnie niegroĽne. W czasie odpływu można przejść mielizną do Snake Island i wrócić płynąc wzdłuż labiryntu raf. Kolorowa rafa po drodze sprawia, że mimo iż potrzeba ponad godziny, by dopłynąć z powrotem, to i tak nie chce się wychodzić z wody.
Dalej