10 maja 2011
Australijczycy są nie do zdarcia. Imprezują do 3 rano i o 7 rano już słyszę jak skaczą do basenu. Nie powiem, żebym się wyspał.
Udaję się na metro w kierunku centrum Medellín. Tu kupuję dwa pastele na śniadanie oraz kawę z mlekiem. Zaopatruję się także w nowe klapki, gdyż stare mi się zepsuły.
Jest dość duży upał.
Z powrotem wracam do hostelu metrem. Pięć przystanków od centrum. Na stacjach metra porządku pilnują policjanci. Jeden mi pomaga, gdy wszedłem na zły peron.
O 12 muszę się wypisać z hostelu. Potem zaczyna padać, dzięki czemu jest trochę chłodniej. Idę później na obiad (7.000 zł). Po obiedzie przysypiam na hamaku.
O 22.00 mam autobus do Tolú. Francuz też tam jedzie, ale ja już z nim nie jadę, bo pochwalił się, że kupił sobie marihuanę i kokainę, a ja nie uznaję przecież narkotyków.
Wreszcie dotrę nad wybrzeże karaibskie.
Poprzedni wpis Następny wpis