11 maja 2011
Dotarłem na miejsce o godzinie 9. W autobusie jak zwykle klimatyzacja była nastawiona na program arktyczny. Przede mną facet jechał w czapce. Ja jednak na to jestem już przygotowany, więc spało mi się bardzo dobrze do około 7 rano.
Szok temperaturowy po przyjeździe to Tolú był jednak duży. Tu jest chyba 35 stopni. I wilgotność duża. W Tolú prawie nie ma samochodów. Wszyscy jeżdżą rowerami. Funkcjonuje więc też bici-taxi - taxi rowerowe. Wsiadłem na takie po przyjeździe. Wziął 6.000 pesos, na pewno zdecydowanie za dużo, ale jak poczułem na sobie lepkie tropikalne powietrze, nie chciało mi się zbytnio targować lub też iść na piechotę szukać hotelu. Pojechałem do hostelu Villa Bambilla. Pokój z wentylatorem 30.000 pesos. Drogo, ale to miejsce z Lonely Planet, dla gringos. Poszedłem do innego hoteliku, gdzie zaoferowano mi pokój za 15.000. Ostatecznie wróciłem się, bo tam wydało mi się przyjemniej. No i jest tu internet i mogę teraz napisać tę relację.
Z góry jest ładny widok na miasteczko.
W mieście jest dużo hoteli, ale teraz jest chyba poza sezonem i wszędzie pustki. Franuz pojawił się też wkrótce, ale cena go odstraszyła. Szybko znalazł sobie pokój za 10.000 pesos.
Przeszedłem się wybadać sytuację na miasto. Dwa razy. Parę osób mi powiedziało, że kilkaset metrów za miastem jest wielki sad mango. Udałem się w tym kierunku, jednak nie udało mi się nazbierać siatki mango. Być może dlatego, że nie wiem, jak wygląda drzewo mango...
Przy drodze dzieci skaczą z mostu do morza.
Generalnie klimaty karaibskie są tak inne od tego, co widziałem do tej pory w Kolumbii, że czuję się, jakbym przybył do innego kraju. Życie tu toczy się jakoś tak bardzo leniwie. Ludzie siedzią albo śpią.
W drodze powrotnej przechodzę koło domu kultury. Dzieci uczą się tam tańców karaibskich. Wchodzę do środka, a po chwili przyłączam się do lekcji. Wszyscy się ze mnie śmieją oczywiście. I tak sobie z nimi próbuję tańczyć, do czasu, gdy ma być taniec w parach. Zaczyna się kłótnia, kto ma tańczyć z gringo i pani instruktorka dla uspokojenia sytuacji jest zmuszona kazać mi usiąść. Robię parę fotek.
Wieczorem idę na piwo. Na rynku grają w piłkę. Miasteczko jest bardzo spokojne. Jeżdżą tylko te bici-taksówki, niektóre z głośnikami, z muzyką - merengue, ballenato itp.
Jutro jadę na wyspą Isla Mucurá, gdzie spędzę dwie noce. Wracam w sobotę i jadę do Cartageny, więc dopiero chyba w niedzielę rano będzie relacja.
Poprzedni wpis Następny wpis