18 września 2012
Nie wyspałem się za bardzo w nocy, bo do późna zamieszczałem zaległe wpisy na blogu. Poszedłem spać o 4 i wstałem o 8. Śniadanie w tym hostelu jest wyjątkowo dobre. Chyba pierwszy z hosteli, gdzie dają prawdziwe bułki, a nie tosty. Do tego jest ciepłe mleko oraz soki owocowe marki "Don Simon".
Trzeba jednak się ruszyć i coś zobaczyć. Udaję się więc na spacer w kierunku katedry. Po raz pierwszy od dwóch tygodni, gdy wychodzę nie widzę słońca, tylko chmury.
Znów stosuję ten sam manewr, żeby wejść za darmo do katedry. Ci tutaj są jednak cwani, od razu po mszy gaszą światła i każą wychodzić. Cóż, z czegoś muszą żyć, chociaż bardziej podoba mi się system kordobański, gdzie przez 2 godziny rano można było swobodnie zwiedzać. Ciekawe co by na to wszystko powiedział Pan Jezus, czy by się nie zdenerwował znowu (jak na ironię nad jednym z wejść do katedry jest rzeźba przedstawiająca scenę wypędzenia przekupniów ze świątyni).
Idę potem na Plaza de Espańa, monumentalny plac, gdzie stoi równie monumentalna półkolista konstrukcja. Powstała na wystawę iberoamerykańską w 1929 roku, budowana przez 14 lat. Plac robi duże wrażenie, aczkolwiek trochę mnie razi swoją przesadną sztuczną monumentalnością. Wieże na placu mogly być większe, ale w Sewilli panuje niepisana zasada, że nie można budować budynków wyższych niż La Giralda - wieża katedry. Co ciekawe, niedaleko rzeki powstaje obecnie znacznie wyższa siedziba banku. Prawdopodobnie przez ten wieżowiec Sewilla straci szansę, by być uznana za dziecictwo ludzkości UNESCO. Mamy jednak kryzys, banki dyktują warunki.
W tym miejscu kręcone były niektóre sceny z II epizodu Gwiednych Wojen ("Atak klonów").
Cały zamysł placu jest dopracowany w każdym szczególe. Np. wokół placu każde miasto czy prowincja Hiszpanii ma przedstawienie obrazujące ważne wydarzenie.
Np. Grenada - zdobycie Grenady w 1492 roku.
Ciudad Real ma Don Kichota, Sancho Pansa i wiatraki.
W półkolistym budynku otaczającym Plaza de Espana mieszczą się biura urzędów państwowych. Jest też bardzo ciekawe muzeum militarne. W środku wiele ciekawych eksponatów - broń biała, palna, dioramy, makiety fortów hiszpańskich z Ameryki, artyleria, moździerze itp.
Mnie do gustu szczególnie przypada maska gazowa dla konia.
Dłuższy czas przystaję także przed odartym ze skóry pociskiem ziemia-powietrze Hawk, który jest otwarty i można przyjrzeć się jego elektronice. To chyba jedna z pierwszych wersji (weszły do użycia w 1960 roku). Wygląda to trochę jak wnętrze starego telewizora. Jak byłem mały lubiłem w nich grzebać na śmietnikach.
Zobacz też: Hotele i noclegi w Sewilli
Żeby odpocząć chwilę zachodzę do położonej koło katedry Tawerna El Papelon. To gwarna pijalnia piwa. W przeciwieństwie jednak do polskich miejsc tego typu piwo jest tu tylko pretekstem do zjedzenia czegoś w dobrym towarzystwie. Zamawiam na chybił trafił pierwszą z brzegu potrawę, zwaną salmorejo (czyt. salmoreho). Okazuje się, że to taki tradycyjny andaluzyjski krem z warzyw. Smak na początku jest dziwny, ale jest przynajmniej sycące. Kosztuje 2 euro, piwo 0,80 euro.
O 18 idę na darmową wycieczkę po angielsku. Jest chyba z 10 osób. Przewodnik Włoch, więc raczej wszystko rozumiem. Mówi na początku ogólnie o historii Sewilli i katedry, która kiedyś była meczetem, z wieży muezin wzywał wiernych na modlitwę do Allacha. Na szczyt wieży wjeżdżał osiołkiem długim podjazdem, żeby się nie zmęczyć. Obecnie mówi się, że pod względem powierzchni jest to największa katedra na świecie (ale tylko w kategorii katedr, wyłączając bazyliki).
Potem zwiedzamy dzielnicę Santa Cruz, pełną ciekawych zaułków i placyków. Kiedyś była to dzielnica żydowska, ale po Żydach śladu już dawno nie ma. Rozprawili się z nimi królowie katoliccy, wypraszając (delikatnie mówiąc) z Hiszpanii.
Zachodzimy też na Plaza del Salvador. Tutaj co wieczór zbierają się tłumy ludzi w celu pogadania i spożywania różnych napojów. Na razie ludzi jest jeszcze niewielu, ale ok. 22 plac jest zapełniony wszechogarniającym gwarem. To takie jakby "przekąski zakąski" pomnożone razy 10 i na świeżym powietrzu. Ciekawe miejsce. Wpadnę tu wieczorem.
Wycieczka jest ciekawa, bo można poznać parę ciekawych miejsc, na które samemu trudno byłoby wpaść. Jedyny minus to kreskówkowa wersja historii zaprawiona ogromną dozą poprawności politycznej. Dowiaduję się więc o wspaniałych Arabach, którzy byli geniuszami, stworzyli wspaniałą cywilizację i gdybyśmy tylko pozwolili im żyć w spokoju, to już dawno byśmy mieszkali na Marsie, a może i poza naszą galaktyką. Z drugiej strony jest zły papież okrutnik, który siedzi w Watykanie, myśli jak odrzeć ludzi z kasy i czyha tylko, by znaleźć sposób, by wymordować niewiernych. Kolumb zaś prawdopodobnie był Żydem i wyruszył w podróż właśnie 2 sierpnia 1492 roku, bo inaczej musiałby się przekonwertować albo zostałby spalony na stosie.
Wycieczkę kończymy na jednym z placów. Daję skromny napiwek (1 euro). Chciałem dać dwa eura na początku, ale potem dopadły mnie poznańskie wyrzuty sumienia.
W drodze powrotnej na placu Alfalfa (ciekawe miejsce, by coś zjeść - pokazał nam przewodnik) zachodzę do jednego z barów i zamawiam sałatkę z krewetek (2,50 euro).
To tylko pretekst, żeby obejrzeć mecz Ligi Mistrzów Real Madryt - Manchester City. Pierwsza połowa jednak upływa bez sensacji. Idę do hostelu, by wziąć prysznic i potem w drugim barze oglądam drugą połowę, która jest już naprawdę sensacyjna i emocjonująca. Miejscowi są tutaj oczywiście po stronie Realu. Cieszą się, gdy Marcelo, Benzema i Ronaldo strzelają bramki. Choć nie widać jakiegoś masowego zainteresowania meczem.
Jeszce wieczorna rundka po mieście. W Hiszpanii czuję się bardzo bezpiecznie. To niesamowite, ale nie widać tu zbyt wielu emigrantów, elementów subkulturowych, ultrasów, meneli, pijaków, narkomanów czy osób niewzbudzających zaufania. Bezdomni spokojnie rozkładają swoje śpiwory w ustronnych miejscach czy w parkach. Centrum miasta i wszystkie wąskie uliczki są jednak całkiem spokojne.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus