9 lutego 2013
Niedzielny poranek, wyjrzenie za okno i niespodziewany widok - miasteczko spowite śnieżną pierzyną. Musiało trochę popruszyć.
Postanawiam wyjść trochę w góry, rozeznać się w sytuacji. Wybieram najkrótszy możliwy szlak - schronisko Mittenwalder Hutte (1519 m). Wychodzę na lekko z zamiarem wbiegnięcia do schroniska. Na wiosnę rok temu zajęło mi to chyba 42 minuty. Zobaczymy teraz. Trzeba się zacząć ruszać, bo jak na razie, treningi zimowe pozostają zaniedbane. Wychodzę zupełnie na lekko, tylko koszulka i lekka wiatrówka, ale zabieram też stuptuty.
Te ostatnie okazują się przydatne, bo choć z początku wcale nie ma śniegu, to stopniowo jest go coraz więcej. Szlak nieprzetarty, a tuż przed schroniskiem śnieg dosięga kolan. Stąd czas wejścia 56 minut.
Schronisko jest zamknięte. Okazuje się, że wszystkie schroniska wysokogórskie w tej część Alp, po stronie niemieckiej, są zamknięte zimą, dosłownie zabite dechami.
Próbuję udać się kawałek ponad schronisko, bo przyjemnie się idzie w górę, ale tutaj śnieg sięga już niemal do pasa. Zbiegam w dół. Zaczyna prószyć śnieg.
Wieczorem udajemy się pociągiem do odległej o 6 km wioski Scharnitz - już po stronie Austrii. Pociągi z Mittenwaldu dojeżdżają aż do Innsbrucku. W Scharnitz udajemy się do kościoła na niedzielną Mszę. Św. Jest dość dużo ludzi (jak na Austrię), zapewne z powodu chóru, który występuje gościnnie.
Po Mszy Św. idziemy do pobliskiej restauracji na kawę i strudla. W telewizji skoki narciarskie. Niestety, musimy się zwijać, by zdążyć na ostatni pociąg powrotny i nie możemy zostać na finałowym skoku Kamila Stocha na Średniej Skoczni, gdzie zdobywa złoty medal.
A w pociągu pani konduktor ma problem z machiną do sprzedaży biletów. Mimo pukania, stukania, nie udaje jej się wydrukować dwóch biletów, więc puszcza nas wolno.
Wieczór upływa na oglądaniu filmów o naszych wielkich himalaistach. Dziś przyglądamy się życiu i karierze Ryszarda Pawłowskiego.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus