24 lipca 2014
8. dzień
Z kempingu wyruszam dopiero ok. 12. To dlatego, że troszkę się zasiedziałem przy internecie. Przy okazji naładowałem jednak laptopa. W Szwajcarii to niemożliwe ze względu na to, że są tam inne gniazdka.
Jadę wzdłuż Lago di Como. Jest tu tylko jedna droga, ale nawet niezbyt ruchliwa. Ze znaków wywnioskowałem, że są tu ograniczenia w ruchu dużych pojazdów w godzinach szczytu. Poza tym jest sjesta, więc pewnie i z tego powodu ruch trochę mniejszy. Na trasie jest parę tuneli, ale wszystkie te dłuższe można ominąć boczną drogą lub ścieżką dla rowerzystów. Całe szczęście, bo jazda w tunelu rowerem to nic przyjemnego. Jest ciasno, ciemno, bardzo głośno i do tego śmierdzi spalinami.
Wybrzeże Lago di Como jest bardzo mocno zabudowane. Praktycznie cały czas jadę przez jakieś miejscowości.
W Menaggio skręcam na zachód w kierunku Porlezzy. Lago di Como znika gdzieś za mną. W Porlezzy ukazuje się kolejne wielkie alpejskie jezioro - Lago Maggiore, nad którym leży Lugano, stolica kantonu Ticino.
Zbliżam się ku granicy ze Szwajcarią. Jest tu dość duży ruch. W jakimś tunelu, gdzie jechałem ostro pod górkę kierowca autobusu najwidoczniej traci cierpliwość, nie chce dłużej jechać za mną 5 km/h i wyprzedza mnie niebezpiecznie blisko. Dlatego nie lubię tuneli - zwłaszcza jak jest pod górkę.
Wjeżdżam do Szwajcarii, do kantonu Ticino. Tak naprawdę nie ma dużej z Włochami różnicy, bo głównym językiem jest tutaj włoski. Wszystko na pierwszy rzut oka jak we Włoszech, tylko inna waluta.
Gdy podjeżdżam w kierunku Lugano robi się trochę gorąco. Miasto jest pięknie położone.
Ruszam w kierunku centrum, ale szybko podejmuję decyzję, żeby jechać dalej. Dwie godziny zajmuje mi wydostanie się z miasta. Na głównych drogach wyjazdowych ogromne korki. Prawie dwie godziny zajmuje mi wydostanie się z miasta. Udaje mi się jeszcze znaleźć supermarket Coop, żeby kupić chleb. Sklepy są tu dość krótko otwarte. Supermarket bliżej centrum był już po 18 zamknięty.
Przy wjeździe na ścieżkę rowerową robię sobie przerwę na posiłek.
Jest już dość późno, więc czym pędzej ruszam w kierunku Bellinzony. Wspinam się chyba 300 metrów, po czym zjeżdżam szosą, gdy już robi się ciemno. Przejeżdżam przez liczne pola, ale jakoś nie mogę znaleźć przyjaznego miejsca na nocleg. Jest już chyba zbyt ciemno, by to ocenić. Kieruję się zatem na kemping w miejscowości Cugnasco. Docieram tam już po 22. Rozbijam się po ciemku. Na kempingu jest basen i restauracja, gdzie zespół na żywo gra włoskie piosenki. To kemping 4-gwiazdkowy, więc cena jest odpowiednia - 31 franków. Trochę wprawia mnie to w zły nastrój. I jeszcze ta muzyka do północy, przez co ciężko zasnąć.
Ogólnie jednak dzień był dobry. Widoki nad Lago di Como, porośnięte palmami brzegi, zabytkowe rezydencje i kościoły - to była duża odmiana w porównaniu do surowych krajobrazów Gryzonii. Wieczorem odkryłem, że droga, którą chciałem jechać dalej, przez włoskie Santa Maria Maggiore, to droga ekspresowa. Będę zatem zmuszony zmienić trochę trasę i pokonać dwie wysokie szwajcarskie przełęcze - San Gottardo (2108 m) i Furkapass (2463 m). Mając na uwadze, że znajduję się na wysokości 200 m, zapowiada się ciężki dzień.
Statystyka:
96 km rowerem
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus