2 września 2011
Rankiem formuje się ekspedycja, która rusza w kierunku rzeki, którą widzieliśmy wczoraj. Idzie Jurek, Franek i drugi Jurek, ale ten to raczej nie na ryby, tylko na grzyby. Muszą tylko pokonać dwa niewielkie wzgórza i przebić się przez brzozowe zagajniki. Rankiem były próby łowienia ryb na pobliskim jeziorze, ale okazało się, że jest zbyt płytkie i zimą prawdopodobnie zamarza.
Ja tymczasem zostaję z Grześkiem i ogarniam obóz. Trzeba wszak umyć nasz kociołek po wczorajszej wyśmienitej pomidorówce. Gdzieś tam po drodze spotykam znajomego Ukraińca. Jego kompani zbierają jagody na przeciwległym wzgórzu. Zdaniem Ukraińca w okolicy nie ma niedźwiedzi.
Oszczędzamy zrabowane wczoraj drewno. Zaczynamy więc prowadzić rabunkową gospodarkę i podobnie jak Ukraińcy, ratujemy się okolicznymi drzewami.
Ekspedycja wędkarska, która ruszyła nad rzekę, jakoś długo nie wraca. Grzesiek zostaje w obozie, a ja udaję się zobaczyć, co się dzieje. W międzyczasie bardzo się wypogodziło.
Wchodzę na jedno wzgórze, potem na kolejne. Widoki są niesamowite. Rzeka, uchodząca gdzieś tam do Morza Barentsa, płynie spokojnie pomiędzy łagodnymi, zielono-brunatnymi wzgórzami.
Wyciągam lornetkę i wypatruję naszych wędkarzy, brodzących w wodzie. Wchodzę na kamień i wołam. Głos rozchodzi się po wzgórzach i wraca do mnie głębokim echem. Niestety komunikacja nie jest zbyt udana. Oni pytają mnie o Jurka, który poszedł w las i zaginął.
Nic to, czas wracać do obozu. Ostatecznie udało im się złowić tylko jednego okonia w jeziorku po drodze. Po powrocie zjadamy ziemniaki zakopane parę godzin temu w ognisku, pakujemy się i ruszamy w dalszą drogę.
Droga jest coraz gorsza - dziury, drewniane mostki. Na jednym takim mostku, łączącym dwa jeziora zatrzymujemy się, żeby połowić ryby. Ja z Jurkiem żeglarzem wchodzimy na wzgórze nieco wyżej. Widać już stąd Morze Barentsa. Pogoda się bardzo poprawiła. Widoki są przepyszne.
Przy drodze co jakiś czas leżą wraki samochodów. Jak widać, nie wszystkie stąd wracają...
Kontynuujemy drogę. Dałoby się jechać dużo szybciej, gdyby nie nadmierny bagaż na dachach, złożony teraz w dużej mierze z drewna. Bez ogniska żyć wszak nie możemy, tym bardziej, że im dalej na północ, tym zimniej. Okazuje się, że to był świetny pomysł z zabraniem drewna, bo tutaj już nie ma w ogóle drzew.
Dojeżdżamy. W końcu widzimy nasz cel - Dalnije Zelency. Prawdziwa miejscowość na końcu świata. Parę domków, wielki blok, trzy radary wojskowe, zatoka. Widok jak po wojnie nuklearnej.
>Jest już dość zimno. Postanawiamy zwiedzić bazę jutro, a teraz szukamy noclegu. Wiatr wieje przenikliwie.
Rozbijamy się na prawo od osady, nad zatoką, która zgodnie z naszą dokładną topograficzną mapą, nosi nazwę Zielona Zatoka. Jesteśmy nad Morzem Barentsa. Przed nami gdzieś tam pewnie jest Biegun Północny. Miejsce osobliwe i jedyne w swoim rodzaju, z wrakiem jakiegoś statku po środku zatoki.
Rozbijam namiot, robimy ognisko i byłaby to pewnie najzwyklejsza noc, gdyby nie to, że w pewnym momencie Franek krzyczy: "Patrzcie! Zorza polarna!". To hasło padało już wielokrotnie od czasu, gdy przekroczyliśmy krąg polarny, głównie jednak dla żartów. Zorza polarna raczej nie występuje o tej porze roku. Tak więc teraz wszyscy traktujemy te słowa z pobłażaniem i ze zwyczajnym pobłażaniem odwracamy głowy a tu... jest! Nad obozem rozciąga się wielka seledynowa łuna!
Mamy chyba szczęście, bo to, wbrew pozorom, rzadkie zjawisko. Zorzę polarną można obserwować tylko przy bardzo dobrej pogodzie, tę dzisiaj mamy, ale zwykle tylko późną jesienią i wiosną. Powstaje wskutek bombardowania górnych warstw atmosfery przez cząsteczki promieniowania kosmicznego i ma duży związek z aktywnością Słońca.
Dziś widocznie Słońce szaleje, bo zorza za chwilę się powiększa, zaczyna rozbłyskiwać i tańczyć po całym niebie. Radość jest ogromna i w obozie rozpoczyna się impreza "Zorza", albo innymi słowami "Zorza Party". Oczywiście kluczowym elementem tej imprezy są aparaty. Każdy chce uwiecznić to osobliwe zjawisko. Ale w imprezie zorzowej w Rosji nie może też zabraknąć innych elementów - rozgrzewających.
Ja biorę swój sprzęt i statyw i idę robić zdjęcia nad zatokę. Zorza jednak przygasa. Wracam do obozu i rozpoczynamy akcję zbierania drewna. Trochę wyrzuciło morze, ale znów jesteśmy zmuszeni rozebrać jakąś starą drewnianą sowiecką konstrukcję. Wypatrujemy zorzę do późnych godzin nocnych, ale nie pokazuje się już zbyt wyraźnie.
Dopiero, gdy już wszyscy poszli spać, i zostałem sam z Jurkiem na czatach, pokazuje się znowu, tym razem w jeszcze większej okazałości. Chcę wejść na górę, żeby mieć lepsze miejsce do zdjęć, ale chodzenie w całkowitej ciemności po skałach okazuje się złym pomysłem.
Poza tym strasznie wieje od morza.
Idę spać około 3. Robi się już jasno. Biorę do namiotu parę gorących kamieni z ogniska, bo ta noc jest wyjątkowo zimna i nawet się nie spostrzegłem, jak zajęty robieniem zdjęć, całkiem się wyziębiłem.