7.2.2009
Wstaję o 6.15. Jestem o dzień za długo w parku, więc chcę wyjść niepostrzeżenie. Zatrzymuje się taksówka. Chce 20 peso za podwiezienie do miasta. 10 km. Nie chcę płacić. W końcu bierze mnie za darmo.
O 9 jestem na kempingu. Kąpiel i spacer do restauracji. Kawa za 4,5 peso. Internet. I tak jest już prawie 17.
Zasiedziałem się trochę w kawiarni. W końcu jednak wyszedłem. Idę ulicą i spotykam szamana, którego poznałem w Río Gallegos. Stoi na przejściu dla pieszych i robi sztuczki z zieloną piłką, która krąży po jego czole, ramionach i nosie. Gdy światło zmienia się na czerwone, kierowcy dają mu jakiś grosz. Gdy nie dają, robi rękami gest, jakby strzelał z łuku. Mówi, że zarabia tak 200-300 pesos dziennie. Od 8 lat jest w podróży.
Chcę kupić mięso na grilla w supermarkecie. Jest tyle rodzajów. Nie wiem, które się nadaje. Zjadam więc steka w barze. Na kempingu Argentyńczycy spisują mi na kartce rodzaje mięsa na asado. Na przyszłość. Poza tym mówią, że w Argentynie grillują wszystko, co chodzi. Objedzony tym stekiem, idę spać o 23.