1.3.2009
Wczoraj jeszcze byłem wieczorem w kościele. Chrzcili 6-letnią dziewczynkę, więc było wesoło. Rodzice i chrzestni mieli jakieś indiańskie rysy, a ojciec twarz mordercy.
Rano wstaję ok. 9 i pakuję namiot. Idę jeszcze na drożdżówkę i sałatkę. Ruszam w drogę ok. 13. Próbuję łapać stopa, ale nikt nie staje. I dobrze, bo widoki przepiękne. Widać Fitz Roya. U szczytu pojawia się charakterystyczna chmurka. Dawniej z jej powodu sądzono, że ta góra to wulkan. Do jeziora mam 37 km. Robię może 20 km i dochodzi godzina 20.
Tu stał mój namiot:
Rzeka Rio de Las Vueltas:
Fitz Roy cały czas widoczny. Robię przerwę na obiad. Jest gorąco.
Zbliża się wieczór. Zaczynam się rozglądać za miejscem na namiot. Wtem nadjeżdża ogromny niebieski mercedes. To pojazd Holendrów, których spotkałem miesiąc temu w Puerto Deseado. Salutuję, a oni się zatrzymują. Wsiadam. Jest trochę nerwowo, gdy przejeżdżamy 10-tonową maszyną przez drewniane mosty, przed którymi znaki informują, że ograniczenie jest do 6 ton. Samochód, rocznik 73, to ciężarówka przerobiona na dom na kółkach. Przemierzyli już nią Skandynawię i zachodnią Afrykę.
O 21 dojeżdżamy do Lago del Desierto. Kemping kosztuje 26 peso, więc przechodzę przez podwieszany most i idę się rozbić w las. Ładne miejsce.