2.3.2009
Wstaję o 9. Noc spokojna. Co by mogło przeszkodzić na tym odludziu. Po godz. 10 zaczynam marsz. Muszę obejść Lago del Desierto. Można przepłynąć łodzią za 90 peso w 50 minut. Obejście jeziora zajmuje mi 8 godzin. Jest słonecznie, ciepło.
Droga idzie to w dół, to do góry. Nie spotykam nikogo na szlaku. Jest grząsko, liczne strumienie do przejścia. Raz muszę ściągać buty. Za mną widać ciągle Fitz Roya. Wokół co jakiś czas zahuczy lodowiec jakąś małą lawiną.
Dochodzę do północnego krańca jeziora ok. 19. Wchodzę do posterunku żandarmerii argentyńskiej. Starszy celnik nie może się połapać w licznych już w moim paszporcie pieczątkach. W końcu przybija pieczątkę - "opuścił Argentynę" i wpisuje do grubego zeszytu moje dane. Celnicy zmieniają się tu co miesiąc. Są nawet zimą, choć wtedy nikt tu nie przekracza granicy.
Rozbijam namiot i podziwiam zachód słońca z górą Fitz Roy w tle. Na darmowym polu namiotowym jeszcze kilka namiotów.