7.5.2009
Budzi mnie słońce. Opuszczam mój namiot. Idę się przejść po diunach. Zostawiam dla zmyłki ślady na piasku, żeby nikt nie znalazł mojej bazy (jacyś Harkonnenowie czy ktoś tam). Idę się przejść brzegiem oceanu. Fale są ogromne. Szkoda, że nie wziąłem mojej deski surfingowej, byłoby co robić. Spotykam jakichś turystów.
Idę potem na kawę w przybrzeżnej restauracji. Spotykam Argentyńczyka. Idziemy razem do domu, w którym się zatrzymał. Gospoda jest bardzo przytulna. Kuchnia, salonik i biblioteka, w której odnajduję "W pustyni i w puszczy" w hiszpańskim przekładzie. Robimy mate i leżymy sobie na hamakach, słuchając brazylijskiego hip-hopu.
Należy dodać, że w Cabo Polonio nie ma prądu i bieżącej wody. To idealne miejsce na wakacje z dala od cywilizacji, ale chyba tylko poza sezonem. Wydaje mi się, że latem w tych domkach rzeczywiście ktoś zamieszkuje, a domków tych trochę jest. W każdym razie na pewno nie da się tu stracić dużo pieniędzy, w grę wchodzi tylko nocleg, jadło i woda. I może jeszcze baterie...
Wieczorem kolejny spacer po wydmach.