5.7.2009
Wstaję o 9. Nocą w hostelu urządzono posiadówkę z muzyką na cały głos. Gdy o 2 w nocy uprzejmie spytałem, czy długo tak jeszcze będzie grać, odpowiedziano mi, że do rana. Potem na szczęście trochę ściszyli i jakoś zasnąłem.
Po Mszy Św. o 10 chciałem zdążyć na autobus do Tafí del Valle na 12, ale gdy dochodzę na dworzec, autobus właśnie odjeżdża. Czekając na następny, o 14, zjadam obiad na dworcu.
O 14 rusza autobus do Tafí del Valle. Po drodze mijamy wioski, plantacje pomarańczy i rozległe pola trzciny cukrowej. Potem zaczynamy się wspinać krętą szosą pośród gęstego subtropikalnego lasu.
Gdy dojeżdżamy do doliny, pojawiają się rdzawo-szare wzgórza, jeziorko La Angostura. Na miejscu jestem o 16.30.
Znajduję hospedaje za 30 peso z łazienką. Po ostatniej nocy nie mam ochoty iść do hostelu. Właścicielką gospody jest starsza kobieta, artystka, filozof. Mieszka tu sama z dwoma kotami. Hotelik mieści się w całkiem ładnym stylowym budynku. Gdy to zauważam, pani odpowiada, że sama zaprojektowała i zaczyna opowiadać o miejscowości, o górach. Nie wszystko rozumiem, ale przytakuję. Czasami się zapomina i przechodzi na lokalną odmianę hiszpańskiego.
W końcu idę się przejść. Jest już późno. Wchodzę na niewielkie wzgórze z krzyżem. W informacji turystycznej wypytuję o okoliczne wzgórza, gdzie by można się wdrapać. Idę spać wcześnie, chyba o 21.