3.8.2009
Wreszcie się zebrałem, żeby wstać w miarę wcześnie rano (o 8.30) i pojechać do Santiago. Właścicielowi kamienicy zostawiłem obrazek, który namalowałem akwarelą w przypływie zapału. Oprawił w ramkę i powiesił na korytarzu. Należał mu się, bo zapomniał policzyć mi za pranie i pomylił się o jeden dzień na moją korzyść. Tak mi się zdawało przynajmniej, ale nie byłem pewien. Na wszelki wypadek nie wdawałem się w dyskusję.
Do Santiago jedzie się godzinę i 40 min. Z terminalu biorę metro na Plaza Italia. Neidaleko jest moje lokum - Hostel Forestal, 5500 pesos za noc ze śniadaniem (przez Hostelbookers).
Santiago od razu mi się spodobało. Wreszcie poczułem, że jestem w mieście. Po raz kolejny przekonałem się, że nie należy polegać na niczyich opiniach, a zwłaszcza na opiniach miejscowych z prowincji (czy nawet ze stolicy!), którzy opowiadali, że Santiago jest dziurą wypełnioną smogiem z widocznością na 3 metry i w ogóle nic tam nie ma.
Poniedziałek, więc muzeaa zamknięte. Pozostaje pospacerować. Na obiad obczajam jeden z lokali serwujących "lancze". Wybieram ten z największą kolejką, która, jak przypuszczam, znamionuje dobrą jakość. Wracam po 1,5 godziny, kiedy kolejka jest już mniejsza i zamawiam zestaw. Całkiem smaczny i obfity (2500 pesos) z deserem, soczkiem, surówką i dużą dawką ryżu oraz filetem z kurczaka.
Miasto (przynajmniej centrum) jest czyste, zadbane i ładne. Moją uwagę zwrócił kolejny typ kawiarni typowy dla Chile, których nie spotkałem jeszcze nigdzie indziej. Business Cafe, Cafe Haiti, Cafe Caribe. Nie różnią się z pozoru niczym od zwykłych miejskich kawiarni z wyjątkiem tego, że obsługę (kelnerki) stanowią wyłącznie młode, bardzo wysokie panie z bardzo długimi nogami, w krótkich obcisłych spódkniczkach oraz (często) powiększonym biustem. Klientelę tych kawiarni stanowią głównie panowie w czarnych, szarych lub grafitowych garniturach w wieku średnim i powyżej średnim. W niektórych z tych kawiarni spożywa się kawę wyłączenie na stojąco (chyba dlatego, żeby panowie się za długo nie gapili i nie blokowali lokalu).
Z miasta widać ośnieżone szczyty Andów. Pytałem w hostelu, czy nie można gdzieś tam się przejechać, zobaczyć śnieg, ale niestety tam są tylko kurorty narciarskie. Tylko 30 km, ale transport jest bardzo drogi. Chociaż pewnie można by wsiąść w jakiś autobus do Mendozy i wysiąść po drodze. Hmmm... w środę mam lot, chyba już nie starczy mi czasu na ten manewr.
Straciłem już nadzieję na znalezienie portretu Pinocheta (który miał być taką ekscentryczną pamiątką z Chile). Wszędzie można kupić plakaty i koszulki z tym wstrętnym komunistą-zbrodniarzem Salvadorem Allende. Być może generał popełnił jeden z dwóch błędów - albo nie wyczyścił dobrze kraju z komunistów albo za szybko zrobił przewrót i lud nie poczuł dobrze na własnej skórze, co znaczą rządy rad. W każdym razie ikony rewolucji są tu modne.