18.8.2009
Pobudka o godzinie 6.30. Noc była wyjątkowo ciepła.
Dzień zapowiada się pogodny. Na początku drogi jakaś młoda pasterka na quadzie zagania owce, które zabłąkały się w nocy w lesie. Po lewej stronie mam turkusowy potok Greenstone. Droga prowadzi w zasadzie przez las. Robię wycieczkę w bok do zacisznego i malutkiego jeziorka Rere.
Pogoda jest wyśmienita. Ciepło, prawie bez chmur.
Ok. 16.30 dochodzę do chatki Greenstone Hut. Nie ma nikogo. Z księgi gości wynika, że powinien zjawić się jeden myśliwy, bo napisał, że będzie tu 3 dni, a przybył 16 sierpnia. Nie pojawił się jednak. Postanowiłem zanocować w chatce. Znajduję się na 520 m npm na polance z pięknym widokiem na ośnieżone szczyty. Rozpalam ogień w kominku i robi się zaraz bardzo przytulnie.
Gdy tak szedłem dzisiaj, to w mojej empetrójce załączyła się piosenka:
"We storek w schronisku po sezonie
w dolinę właśnie zszedł ostatni gość.
Za oknem plucha, kubek parzy dłonie.
I tej herbaty i tych gór mam dość".
Wszystko się zgadza (zwłaszcza, że jest wtorek) oprócz tego, że za oknem nie plucha, a rozgwieżdżone niebo, zamiast herbaty kawa, no i nie mam jeszcze dość tych gór. Mógłbym nawet powiedzieć
"choć nieźle dzisiaj dostałem kość
to tych gór nie mam jeszcze dość".
Tak przyjemnie się tu siedzi, że już po 22, a nie chce mi się w ogóle spać.