26.8.2009

Blowfly Hut, Nowa Zelandia

Wet Coast, czyli Trzy dni w buszu

Poniedziałek. Wstaję o 9. Wczoraj na kolację Ronnie specjalnie upiekła dla mnie tradycyjny nowozelandzki placek o nazwie pavlova. Zostało trochę, więc jem to na śniadanie. Ponadto wyposaża mnie w pożywienie na cały dzień. Dodatkowo Harry, gdy zobaczył wczoraj dziury w moich skarpetkach, podarował mi dwie pary nowych, a także jeszcze parę innych rzeczy.

Przed wyruszeniem na Zachodnie Wybrzeże

Poniedziałkowy poranek jest bardzo pogodny. Wyruszam w stronę West Coast (Zachodnie Wybrzeże).Najpierw zakupy w supermarkecie. Prowiant na parę dni. Ostatecznie postanowiłem nie robić całego szlaku, tylko przejść się do pierwszej chatki i spędzić tam 2-3 noce. Godzinę łapię stopa. W końcu zatrzymuje się Irlandczyk. Do celu mam ponad 150 km. Po drodze zatrzymujemy się, żeby zrobić zdjęcia jezior Hawea i Wanaka.

Jezioro Hawea Jezioro Wanaka

Irlandczyk podróżuje od trzech lat. Jest grafikiem, więc jednocześnie podróżuje i pracuje na odległość. Ma to swoje zalety, ale też wady jak np. to, że co dwa dni musi być na Skype. Nie mógłby więc sobie pozwolić na takie wędrówki jak ja.

Gdy dojeżdżamy do końca jeziora Wanaka zaczyna padać. To znak, że dojeżdżamy do West Coast, gdzie pada niemal codziennie. Zmienia się też krajobraz. Wzgórza są porośnięte gęstym lasem zwanym tu buszem. Po drodze dziesiątki wodospadów.

West Coast

Do początku szlaku dojeżdżam ok. 16. Trochę późno. Leje niemiłosiernie. Żeganm się z Irlandczykiem. Może spotkamy się na Fidżi, bo jedzie tam dzień po mnie. Na początku szlaku informacja, że od 18 sierpnia do 7 września będzie usunięty most nad rzeką, a w chatce, do której idę, będą spać czterej pracownicy pracujący nad nowym mostem. Nie zalecają przekraczać tej rzeki bez mostu. Krzyżuje to całkowicie moje plany. Postanawiam iść do innej chatki. Idę szybko. Cały czas pada. Ścieżka zamieniła się w potok. Woda często sięga ponad kostkę. Po 15 minutach jestem cały mokry.

Na szlaku Haast Paringa Cattle Track

Po godzinie dochodzę do naprawianego mostu. Jeszcze go nie ściągnęli. Spotykam trzech robotników. Postanawiam zanocować razem z nimi w chatce.

Blowfly Hut - Haast Paringa Cattle Track

W porządku goście. Wykonują prace na wysokościach. Wszyscy są alpinistami. Jeden z nich wspinał się nawet w 1989 roku w Tatrach z Polakami. Idę do chatki i rozpalam ogień. Moi towarzysze wracają, gdy już jest prawie ciemno. Są dobrze wyposażeni. Mają dużo prowiantu, kuchenkę gazową i generator prądu. Wszystko przywieźli helikopterem. Normalnie w chatkach nie ma prądu. W chatce po napaleniu jest ciepło. Częstują mnie piwem imbirowym z whisky.

Pada cały czas, całą noc. Czasem naprawdę mocno. Moi towarzysze żartują sobie, zauważając czasem "O! Pada!", gdy tymczasem pada bez przerwy. Mówią, że zachodnie wybrzeże czasami nazywa się Wet Coast (gra słów West - zachodzni, Wet - mokry). Na południowym zachodzie opady dochodzą do 8500 mm skali roku.

West Coast - Zachodnie Wybrzeże Nowej Zelandii

Wtorek. Rano cały czas pada. Moi nowi znajomi nie spieszą się, żeby wstać z łóżka. Ja zresztą też. Postanawiam przeczekać ten deszczowy dzień w chatce i ruszyć do drogi w środę. I dobrze, bo ani na chwilę nie przestaje tego dnia padać.

Chłopaki wychodzą w tej ulewie pracować nad mostem. Wracają na lancz. Dzielą się ze mną tostami. Tostownica pożera chyba najwięcej prądu, bo jak ją włączają, to generator pracuje na pełnych obrotach. Mówią, że warto zaobczyć rzekę, która bardzo przybrała. Wychodzę z nimi. Dojście do rzeki to prawdziwe wyzwanie. Już po 5 minutach buty mam mokre. Po drodze chyba z 5 strumieni do przejścia. Nad jednym z nich położyli nawet drabinę, żeby go przekroczyć.

Droga nad rzekę...

Rzeka, nie do wiary, jest chyba o 5 metrów wyższa niż wczoraj. W jednym miejscu nawet wylała na ścieżkę. Wchodzę na środek mostu i podziwiam ten żywioł natury. Stwierdzam, że chyba bym nawet nie był w stanie dziś dojść do drogi, bo ścieżka musi być kompletnie zalana.

Rzeka Moeraki po obfitych deszczach Rzeka Moeraki po obfitych deszczach

Wracając przechodzę się jeszcze trochę szlakiem. Las na zachodnim wybrzeżu Nowej Zelandii nie ma sobie równych chyba na całym świecie. Ze swoimi tysiącami strumieni, wodospadw i ogromnymi paprociami jest po prostu piękny, nawet jeśli jestem już cały mokry.

Wracam do chatki i rozpalam ogień, który już zdążył przygasnąć. Ekipa wraca z pracy wieczorem. Razem jemy kolację. Potem Martin pokazuje zdjęcia z różnych prac, które wykonują. Departament Konserwacji często zatrudnia ich przy poszukiwaniu i likwidacji roślin uznanych za inwazyjne. W Nowej Zelandii naprawdę mają hopla na punkcie ochrony ekosystemu. Chłopaki jeżdżą na jakieś wyspy i wspinają się po 200-metrowych klifach, żeby znaleźć jakieś małe roślinki i je następnie zniszczyć. Ta mrówcza robota wygląda mi trochę na syzyfową pracę. Bardzo jednak lubią to, co robią, bo przy okazji wspinają się na drzewa, skały, nurkują, skaczą ze skał itp.

Ta praca nie jest dla nich typowa. Zdecydowali się jadnak wystartować w przetargu, dali jakąś niską cenę i go wygrali, bo to coś ciekawego. Ktoś inny przeklinałby pracę w takich warunkach, 3 tygodnie w dżungli, ale dla nich to coś w rodzaju przygody. Po tym moście będą robili jeszcze trzy inne, ostatni na jakimś odludziu, więc spędzą 2 tygodnie w namiocie.

Kładę się spać ok. 22. Od rana ani na chwilę nie przestało padać. W nocy strasznie leje, czasami przycicha, ale tylko po to, by zaraz runąć wielką falą tak, jakby komuś zależało na tym, żeby za jednym zamachem rozwalić naszą chatkę. W tych warunkach dużym problemem staje się to, że toaleta oddalona jest 20 m od chatki.

Środa.

Nieoczekiwanie rankiem wychodzi słońce. Potem pojawia się jeszcze parę razy w ciągu dnia i pada tylko przelotnie. Strumienie opadły. Na ścieżkach nie ma już wody. Dziś jednak jeszcze nie wracam. Zostanę jeszcze noc. Towarzystwo alpinistów jest bardzo miłe (coraz częściej dzielą się ze mną jadłem).

Nowozelandzki busz

Dzień upływa na lekturze oraz krótkich spacerach. Ciągle jest mokro. Buty nie schną. Zbieram trochę drewna, bo powoli się kończy. Pojawia się też czwarty członek ekipy. Spotykam go koło południa koło namiotu. Mówi, że nie będzie spał w chatce, bo woli spać w namiocie.

Wieczorem już tradycyjnie pracownicy częstują mnie piwem imbirowym (lokalny napój bezalkoholowy, nie wiadomo dlaczego zwie się piwem). Na kolację zrobili steki. Martinowi zbiera się na wspomnienia i opowiada jak to wspinał się ze znajomymi z Polski i Czechosłowacji, jak trafił na jakąś imprezę w polskich górah, na której nieoczekiwanie pojawił się Wojetek Kurtyka. Było to 20 lat temu.

Blowfly Hut - Haast Paringa Cattle Track

Jutro z rana wyruszam w kierunku drogi. Prognoza pogody nie jest najlepsza.

Poprzedni wpis Następny wpis

Spis treści

© Jożin Entertainemt 2010. Wszelkie prawa zastrzeżone.