30.9.2009

Singapore City, Singapur

Dzień 1 w Singapurze

Wstaję o 7.30. Zaczynam zwiedzanie od zapoznania się z historią Singapuru. W tym celu udaję się do National Museum of Singapore. Był to zdecydowanie dobry krok. Najlepsze muzeum, w jakim dotychczas byłem. Dostaję słuchawki i mały komputerek, na którym są godziny filmów z wywodami naukowców wyjaśniających różne zawiłości dziejów Azji Pd.-Wsch. Ponadto prawie każdy eksponat ma numerek. Wystarczy go wprowadzić do owego komputerka i można odczytać lub odsłuchać wyjaśnienie. W półokrągłej sali przedstawiony jest film o początkach osadtnictwa z XIV w. Taka mała podróż w czasie.

Przesuwamy się dalej. Przybycie Portugalczyków w 1511. Walka handlowa między Anglią i Holandią. Sir Thomas Raffles, który kupuje Singapur dla Kompanii Wschodnioinfyjskiej "za paczkę fajek" od sułtana Johor, który oczywiście nawet swojej wioski nie mógłby sprzedać. To rok 1819. W roku 1867 Singapur przechodzi pod władanie Londynu. W tym czasie, dzięki strategicznemu położeniu staje się najważniejszym portem Azji (ku utrapieniu Holendrów).

Po 3 godzinach doszedłem mniej więcej do początku XX w. Wiadomo, Japonia się zreformowała i zaczyna szczerzyć zęby (opanuje Singapur w 1942 r.). W Chinach wybuchła rewolucja i powstała republika. Świat się zmienia, Singapur też.

Dzisiaj w mieście jest dużo budynków kolonialnych. Zapomniałem dodać, że Singapur to w zasadzie państwo-miasto o powierzchni ok. 600 km, wyspa. Gęstość zaludnienia ponad 6500 osób/km2 (Polska 122 osób/km2), drugie najgęściej zaludnione państwo świata po Monako.

W stołówce uniweryteckiej obok muzeum zjadam kurczaka po syczuańsku z ryżem za 3$.

Odwiedzam Fort Cunning, wzgórze z fortyfikacją, z której już dużo nie zostało. Idę do Singapore Art Museum (muzeum sztuki), które prezentuje głównie sztukę znzwaną "nowoczesną", nie wiadomo dlaczego, gdyż czasami wydaje się, że to powrót do epoki kamienia łupanego.

Maszeruję następnie do dzielnicy hinduskiej zwanej Little India (Małe Indie). Widać, że Hindus jak musi, to jest w stanie zaprowadzić porządek. Świętych krów brak. Dużo restauracji z ichnią kuchnią. W jednej z nich zamawiam Mee Goreng za 3$ (choć do podobno raczej danie malajskie, a ściślej kantońskie). W każdym razie bardzo ostre.

Udaję się następnie do ulicy arabskiej z meczetami. Robi się już ciemno, co nie jest przeszkodą, by kontynuować włóczenie się po tym niesamowitym mieście, ale już sił brak.

Szukam stacji metra. Żeby wejść, trzeba przejść przez centrum handlowe. Centra handlowe... Powiem tylko tak: nie przyjeżdżajcie tu nigdy z osobnikami płci piękniejszej.

Wracam do hostelu ok. 21.

Poprzedni wpis Następny wpis

Spis treści

© Jożin Entertainemt 2010. Wszelkie prawa zastrzeżone.