1.10.2009
Wstaję o 7.30. Śniadanie hostelowe - tost z dżemem z malin. Zagaduję z Amerykaninem z Chicago, mieskającym w Kostaryce, który śpi pode mną. Wychodzę przed 10.
Idę do przystani statków wycieczkowych Clark Quay, ale rano nic tam się nie dzieje. Kupuję gazetę i czytam o wczorajszym trzęsieniu ziemi na Sumatrze. Podobno wstrząsy było czuć w Singapurze nawet i ludzie w panice wybiegali z biurowców. Ja niestety nie odczułem żadnego wstrząsu. Pewnie na wyższych piętrach budynki bardziej się kołyszą.
Udaję się do Asian Civilisation Museum, poświęcono historii cywilizacji azjatyckich. Skupiam się na Azji Pd.-Wsch. Dużo eksponatów, m. in. związanych w plemionami Indonezji - Dajakami (słynnymi łowcami głów), Najasami i Batakami z Sumatry, Chinom, Syjamowi itp.
Ok. 14 wychodzę z muzeum. Zjadam jakąś chińską zupę za 3$ - nazywa się "laksa". Bardzo ostra. Oglądam imponujące gmachy parlamentu oraz sądu najwyższego (nowe i stare).
Potem gubię się w centrum handlowym, szukając Fontanny Bogactwa. Okazuje się, że jest czynna tylko wieczorem. Z centrum handlowego trudno wyjść, gdyż podziemne korytarze łączą je z następnym. Rozwiązania konstrukcyjne są imponujące.
Odwiedzam Raffles Hotel, najbardziej znany hotel w Singapurze. W cieniu tego budynku, pod wymalowanymi na biało arkadami i na dziedzińcu czuć naprawdę klimat kolonialny.
Na Bugis Street jest wielki targ. Sprzedają wszystko po niskich cenach, także śmierdzące owoce durian.
Siły mnie opuszczają, więc wracam do domu. Po drodze kurczak z ryżem od Chińczyków za 4$.
Idę spać.